Przechodząc przez plac surowca wciągam nosem zapach świeżo przetartej sosny – myślę: „zapach dla prawdziwych mężczyzn”.
Sobota – dzień bez wyjazdów, dzień na prace domowe. Od czasu do czasu okazuje się, że w domu przydałoby się coś z drewna. Furtka, półka, elementy drewnianej boazerii, karmnik dla ptaków itp. Mam ten komfort, że przy domu mam też warsztat – stolarnię. Na początek wybieram kilka desek ze sztapla i po chwili słychać świst rozpędzających się wałów strugarki dwustronnej. Regulacja grubości strugania i po zdjęciu zszarzałej warstwy wierzchniej ukazuje się obraz drewna. Teraz wiem co z tego będzie. Obrzynam kolejne sztuki tarcicy i rozcinam je na siedmiocentymetrowe listwy. Lecą trociny, wyciąg pochłania pył i wióry, ale spodnie już zapylone. Bez zbędnych wyjaśnień, bez dyskusji – ustawiam przykładnicę, odmierzam, załączam silnik – listwa za listwą przesuwam kawałki drewna. Za każdym razem zbliżając palce do wirującej piły wyostrzam uwagę – blizny na rękach przypominają co się stanie jeśli nie będę myślał o tym co robię. Niby błaha robota, ale nie jeden stracił palce, dłoń lub nawet gorzej. W starym dowcipie, facet w barze z podniesionymi trzema palcami to zasłużony pracownik tartaku, który zamawia pięć piw. Przypominają mi się szkolne zajęcia z obrabiarek: nigdy nie pracuj przy strugarce w krawacie, zawsze zawiń rękawy itd. Praca z drewnem trochę przypomina mi golenie się brzytwą – a kilka razy trzymałem jej ostrze przy swoim gardle. Opanowanie ręki niezbędne, i ta odrobina adrenaliny wydają się takie pierwotnie męskie. Jadąc niemiecką autostradą doszedłem do wniosku, że życie staje się piękniejsze już przy prędkości 180 km na godzinę. Podobnie, gdy stoję przy frezarce wiem, że nie mogą popełnić błędu, który może słono kosztować. Zaokrąglam kolejne krawędzie frezem o promieniu 10 mm. Ręczna frezarka dolnowrzecionowa z nieosłoniętym ostrzem wymaga nie mniej uwagi. Uwielbiam ten dźwięk kiedy frez wchodzi w drewno i struga milimetr po milimetrze materiał stawiający tylko iluzoryczny opór elektrycznemu silnikowi. Docinam kolejne listwy na długość i wiercę otwory pod kołki. Nakładam klej, odczekuję kilkadziesiąt sekund po czym nadchodzi czas na montaż kołków. Jeszcze tylko szlifowanie i barierka może trafić do lakierowania. Tej jednej operacji nie lubię i jak dotąd żaden z systemów wentylacyjnych nie jest wstanie powstrzymać mnie od kaszlu. Około godziny trzynastej słyszę wołanie na obiad, ale chciałbym dokończyć rozpoczętą pracę. Bramka zabezpieczająca schody już wysycha. Odkładam na miejsce narzędzia, wynoszę ścinki i worki z wiórami. Odrobinę głodny, ale w duchu szczęśliwy z dobrze wykonanej pracy – podobnie jak facet „bohater domu” z reklamy jednego z marketów remontowo budowlanych – kończę prace około czternastej. Zdmuchuję pył z ubrania, strzepuję trociny z butów, myję ręce. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze wybrałem swoje zajęcie. Studiowałem w pewnym czasie równolegle dwa kierunki: informatykę i technologię drewna. Informatykę zakończyłem na etapie dyplomu inżyniera, a w technologii drewna dotarłem do doktoratu. Informatyka była dla mnie zbyt wirtualna, nienamacalna , a kolejne godziny spędzało się tylko na pisaniu setek linijek kodu. Trudno efekt takiej pracy wziąć do ręki. Z drewnem jest inaczej. Cały felieton, który Państwo czytają jest bezpośrednią konsekwencją sentencji z książki „Porąb i spal” norweskiego pisarza Larsa Myttinga. „Wiele rzeczy można pozyskać z natury, lecz praca przy drewnie zawsze daje szczególną satysfakcję. W przeciwieństwie do połowu ryb, polowania czy zbierania jagód w tym wypadku efekt mamy praktycznie gwarantowany. To porządna robota, którą można wykonać zespołowo, nie ma też chyba innej czynności, w której droga od wysiłku do rezultatu jest krótsza.”
Ten fragment bardzo trafnie oddaje to uczucie, dla którego zdecydowałem zając się meblami i drewnem. To drewno daje mi satysfakcje dobrze wykonanej, konkretnej pracy. Daje mi możliwość odnoszenia małych sukcesów budujących pewność siebie i potrzebnych każdemu menadżerowi. Tąpnięcie towarzyszące obalaniu studwudziestoletniego świerka czy sosny w zimowym lesie to przeżycie zarówno piękne jak i pierwotne, które pozwala na znalezienie punktu odniesienia w naszym stechnologizowanym świecie.