Rzecz o Lasach Państwowych

Nie mam złudzeń, że zmiany w Ustawie o Lasach Państwowych podyktowane są troską o przemysł meblarski.

Oczywiste jest, że budżet Państwa jest napięty do granic możliwości, a dług publiczny już przekroczył pierwsze progi ostrożnościowe.  Nota bene posłowie skrupulatnie podnieśli owe limity, aby nie zmuszać społeczeństwa do wyrzeczeń związanych z wyższym VATem, zamrożeniem płac i cięciami w budżetówce. Zysk wypracowany przez Lasy Państwowe, owe 1,6 mld złotych jest niebagatelnym zastrzykiem gotówki w roku maratonu wyborczego. Choć i tak blednie to w blasku 153 mld przejętych przez ZUS z OFE.

O ile dyskusję na temat wyższości polityki zaciskania pasa nad polityką luzowania pieniądza zostawię profesorom, to jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spieniężaniu wszystkiego co można nie towarzyszą reformy strukturalne ograniczające przerost biurokracji, upraszczające procedury, zwiększające wolność gospodarczą.

Wróćmy jednak do Lasów Państwowych. Lasy Państwowe to ogromne przedsiębiorstwo z przychodami blisko 7 miliardów złotych rocznie. Dla mnie fakt, że właściciel może wyjąć z zysku przedsiębiorstwa określoną kwotę jest oczywisty, i tylko niewielkie wątpliwości budzi kwota jaką w szybkim tempie chce pozyskać Rząd. Obłożenie w dłuższym terminie LP podatkiem 2% od obrotu, też nie wydaje się nadzwyczajnym obciążeniem. Kupujący drewno przyzwyczajeni do wahań ceny rzędu 30% r/r takiej podwyżki raczej nie zauważą, a z drugiej strony prawie  na pewno w najbliższych latach będziemy obserwować wzrost cen drewna wynikający z utrzymywania dysproporcji w podaży i popycie. Lasy bez większego wysiłku powinny sobie poradzić z obniżeniem kosztów, tak aby wygenerować owe 2% bez zwiększania ceny, ale w sytuacji LP jako monopolisty takiej presji nie będzie. Oczywiście niepokojąca jest możliwość w trudnych czasach budżetu zwiększenie owego nowego podatku o kolejne punkty procentowe.

Gdyby właściciel lasów był podobnie zatroskany o polską gospodarkę, wartość eksportu, miejsca pracy i płacone podatki to podobnie jak o wyjęciu zapasów finansowych z kasy Lasów Państwowych mógłby pomyśleć o wyjęciu zapasu drewna, w wieku przeszłorębnym, tego które dziś się marnuje na pniu. Według ekspertyzy wykonanej przez profesorów leśnictwa dla Lasów  Państwowych dziś marnuje się na pniu 94 mln m3 – a to oznacza wolumen równy ponad dwu i pół lat regularnego pozyskania. Przeciwny jestem gwałtownemu rzucaniu na rynek milionów metrów sześciennych drewna, ponieważ to nie pomoże przedsiębiorcom, ale na bardzo niezadowalającym poziomie oceniam wzrost podaży wynikający ze zmiany rozliczania etatów rębnych. Na pełny efekt tej zmiany będziemy musieli czekać co najmniej do 2024 roku.

Od lat wiadomo też, że lasy rosną szybciej niż to się zakłada w planach urządzania lasu. Stąd nadwyżki drewna w wieku przeszłorębnym i szybszy od zakładanego wzrost lesistości Polski. W zmianach do ustawy próżno jednak szukać zaleceń do zwiększenia intensywności pozyskania. Deficyt drewna na rynku ocenia się dziś na około 10% rocznego pozyskania to jest na ponad 3,5 mln m sześciennych rocznie. Zredukowanie go chociaż o połowę poprzez zwiększenie etatów rębnych, wykorzystania przeszłorębnych zapasów na pniu zwiększyłoby istotnie konkurencyjność branży drzewnej i meblarskie. W toku rozważań nad funkcjami lasów, stwierdzam, że Lasy Państwowe są też idealny pod względem możliwości finansowych podmiotem do tego, aby zorganizować w Polsce system odzysku drewna poużytkowego, którego wolumen szacuje się na kilka milionów metrów co roku.

Na koniec jeszcze sprawa prywatyzacji Lasów Państwowych. Ten temat dla mnie funkcjonuje w kręgach branżowych od zawsze, czyli od co najmniej 15 lat. Politycznie Lasy są nie do ruszenia, ponieważ Polacy nie chcą chodzić do lasów, które są ogrodzone, nawet jeśli ostatnio byli w lesie kilka lat temu. Każda próba rozmowy o prywatyzacji lasów, kończy się groźbami zwoływania pospolitego ruszenia przeciw pomysłodawcom. Z drugiej strony LP, które nie poddają się presji gospodarki zafundowały nam jedne z najlepszych w Europie kompleksów leśnych, wzrost powierzchni leśnej o blisko 800 tys. hektarów w okresie ostatnich 10 lat, regularnie zwiększają pozyskanie. I W tym miejscu przyłączę się do apelu Polskiej Izby Przemyslu Drzewnego do tego aby utworzyć jeden resort  ministerstwie, w którym znalazłyby się Lasy Państwowe, przemysł drzewny, celulozowo papierniczy i meblarski. Tak aby wypracować wspólne cele optymalne dla rozwoju gospodarki i Państwa.

 

Komentarz meblarski ” O 4% mniej mebli produkowanych w Niemczech w 2013 roku”

http://brstudio.eu/o-4-mniej-produkowanych-mebli-w-niemczech-w-2013-roku/

Kilogramy Marki Polskiej

W zasadzie nie istnieje żaden skoordynowany program promocji polskich mebli. Promocja polskich mebli na
świecie jest dziś wyłącznie sumą indywidualnych działań prowadzonych przez
poszczególne firmy. Ale przecież nie trzeba nikogo przekonywać, że marka jest ważna. Marka produktu, branży, kraju. Wspierają sie one na wzajem i uzupełniają. Wymagają długofalowej strategi promocji. Bez tego trudno zbudować wysoką wartość dodaną produktu.
Bazując na mojej wiedzy stwierdzam,
że w przypadku bardzo wielu firm działania promocyjne kończą się na marketingu
bezpośrednim. Oczywiście jest on konieczny, bo nic nie zastąpi osobistego
kontaktu z klientami. Natomiast pozycje w budżetach na programy public
relations, ambient reklamę, udział w konkursach produktów są marginalizowane,
szczególnie w czasie kryzysu. Co więcej wielu przedsiebiorców pomimo zaangażowania w sprawy regionu czy pomoc społeczną nie chce lub nie potrafi wykorzystać tego w budowaniu marki firmy i produktów.
Promocja międzynarodowa. Sprawdziłem listę polskich uczestników na
tegorocznych targach na największych rynkach eksportowych. Na IMM w Koloni
pokazywało się sześć firm z polski, w Birmingham cztery, w Mediolanie sześć, w
Paryżu trzy. Czyżby zamówień było za dużo, czy ich więcej nie potrzebujemy?
Chyba nie, ponieważ zgłaszane ostatnio przez firmy wykorzystanie mocy
produkcyjnych sięgnęło rekordowo niskiego poziomu. Przy okazji warto jednak
zauważyć, że ekspozycję w Mediolanie po raz pierwszy od wielu lat były wstanie wspólnie
przygotować konkurencyjne firmy! W sumie to jednak promocji jest jak na lekarstwo,
a właściwie jej nie ma…, a sukces jest!
Nie wiele osób zdaje sobie sprawę
z faktu, że od roku 2004 eksportujemy więcej mebli od Niemców i Włochów, a
jedynym na świecie krajem, który eksportuje więcej od nas są Chiny! W latach
2007, 2008 i 2010 z Polski wyjeżdżało po 2,5 mln ton mebli. Światowi potentaci
meblowi, czyli zarówno Niemcy jak i Włosi mogą się pochwalić wynikiem „zaledwie”
1,8 mln ton. W dużo mniej różowych brawach maluje się obraz wartości tego co zostało wyprodukowane w
Polsce. Muszę powiedzieć, że z marką polskich mebli sprawa jest ciężka – w
przenośni i dosłownie. 225 euro za 100 kilogramów to obiektywna wycena mebla
marki polskiej. Sto kilogramów Made in Germany albo Made in Italy jest już
warte 430 euro, a to daje do myślenia.
Dlaczego oni zarabiają dwa razy więcej? Jak to robią? Kto chce kupować takie
drogie meble?
W zasadzie główne kierunki
eksportu pokrywają się. W pierwszej dziesiątce znajdziemy w każdym przypadku:
Francję, Wielką Brytanię, Belgię, Holandię, Hiszpanię, USA. Nasi europejscy
konkurenci więcej eksportują do krajów wschodu: Rosji, Chin oraz bardziej
egzotycznych takich jak Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska. Mają
markę, tradycję , a za ich plecami stoi autorytet kraju, ale to wszystko
uzupełnia produkty z dobrym wzornictwem, badaniami i rzeczową promocją.
Sytuacja polskich mebli nie jest
kwestią ostatniego „słabego” sezonu. Pracujemy na nią od początku wolnej
gospodarki i popatrzmy gdzie dziś jesteśmy! Po szybkiej prywatyzacji, mieliśmy
w Polsce nowe inwestycje, transfer know-how i otwarcie rynków Europy
Zachodniej. Z tym, że inwestycje polegały na przenoszeniu produkcji komponentów
z ciężkiej płyty wiórowej i bardziej pracochłonnych mebli tapicerowanych z zagranicy
do Polski, gdzie praca była tańsza. Rozwój produktu zostawał w krajach
inwestorów, a przygotowane projekty trafiały w teczkach do fabryk w Polsce. Do
dziś większość właścicieli firm nie wie jak ma współpracować z projektantami, a
projektanci nie rozumieją oczekiwań producentów. Rodacy też nie przykładali
dużo uwagi do mebla, traktowanego bez specjalnych emocji jako przedmiot
użytkowy. Samochód, telewizor, nawet torebka czy buty to wyznacznik statusu,
poziomu życia, ale meble? Nie.
W konsekwencji wypracowaliśmy sobie bardzo
wysoką pozycję podwykonawcy komponentów i taniego dostawcy produktów pod
projekt. Z pewnością jest to sukces, ale jeszcze nie taki o jakim marzy wielu
właścicieli i dyrektorów firm. Przy tak niskich cenach trudno się rozwijać,
trudno inwestować, trudno promować, a perspektywy wcale nie są obiecujące. Na
pewno cudownym lekiem na to aby sprzedać swoje meble drożej nie jest po prostu
zarejestrowanie firmy w Niemczech. Jeśli
chcemy sprzedać drożej z pewnością potrzebujemy produktu, za którym stoją pozytywne
emocje, dobry projekt, nagrody światowych konkursów oraz konkretne wartości
poparte badaniami. To oczywiście zwiększy koszty, ale policzmy, gdyby nasze
meble udało się sprzedać w cenie niemieckich lub włoskich otrzymalibyśmy dodatkowe
5,1 mld euro
.
Według mnie to zbyt dużo, żeby o to nie walczyć.

 

/Felieton opublikowany został w październikowym numerze miesięcznika Biznes meble.pl/