Po wojnie handlowej na linii USA–Chiny świat meblarski już nie będzie taki jak dawniej. Obecny czas to unikalna szansa, aby poszerzyć obecność na amerykańskim rynku lub postawić tam pierwsze kroki.
Primo – sytuacja w Europie. Wzrost gospodarczy w Niemczech osłabł i jest niepewny. Zdaniem jednego z dostawców dla „dużego handlu niemieckiego” podobno na europejskim rynku pojawiły się duże ilości mebli w cenach, jakich nie było od dekady. Przypadek? Nie sądzę. Bariery celne ograniczyły amerykański popyt na chiński towar, który należy gdzieś „wypchnąć”. Nie będę się dziwił, jeśli się okaże, że ten towar otrzyma państwowe subwencje. Wyścig płacowy w Polsce, zamiast hamować, jest jeszcze podsycany, a na nowe maszyny u głównych dostawców podobno czeka się obecnie nawet dwa lata! Biorąc pod uwagę powyższe nie dość, że polscy producenci mebli, aby przeżyć, muszą w błyskawicznym tempie uczyć się pracować z robotami oraz digitalizować procesy, to może się okazać, że muszą również zdobyć nowych klientów.
Secundo – sytuacja w Ameryce. Stany Zjednoczone na przestrzeni ostatnich dwóch dekad z największego producenta mebli zamieniły się w największego na świecie importera tych dóbr. W 2016 roku blisko 29 mld USD stanowił import mebli z Chin, a ponad 4 mld USD z Wietnamu. Rynek mebli w USA jest wart ponad 120 mld USD w cenach producentów, a w tym import mebli miał w 2016 roku wartość 57 mld USD. Stany Zjednoczone nie mogą dziś funkcjonować bez importu. Obecnie obowiązują cła na produkty z Chin, w tym meblarskie, które wynoszą 25%, a niewiele brakowało, a doszłoby do kolejnej podwyżki w poprzednim miesiącu. Z pewnością skorzysta na całej sytuacji Meksyk, choć ten kraj też nie jest na liście ulubieńców prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Tertio – świat nie stoi w miejscu. Amerykański handel od kilku miesięcy gwałtownie rozgląda się po świecie, szukając mebli. Naturalnie w pierwszym kroku po ustanowieniu barier celnych na import z Chin handlowcy przerzucili zamówienia do Wietnamu, ale tam natychmiast wszystko się zatkało – fabryki, porty, brak kontenerów… W lipcu redakcja „Furniture Today” opublikowała dodatek „Global Sourcing Guide”, gdzie za sprawą opracowanych i udostępnionych przeze mnie danych, Polska pojawiła się wśród 10 krajów potencjalnie interesujących dla USA pod kątem zakupów mebli. We wrześniu organizowałem również misję handlową dla kupców zza oceanu. Mówi się, że obecna strategia amerykańskiego handlu zmierza w kierunku dywersyfikacji rynków zakupu mebli. Z oczywistych względów tylko część zakupów zostanie przeniesiona z Państwa Środka na inne kraje, ale wydaje się, że zakupy o wartości 1–2 mld dolarów są realne do ulokowania w Polsce.
To szybcy zjadają wolnych, a nie wielcy małych. Ewolucja po wielokroć udowodniła, że przetrwają Ci, którzy będą się potrafili przystosować. Nowe zamówienia popłyną do tych, którzy podejmą ryzyko i wykorzystają szansę. Ale dlaczego warto walczyć o USA? Ponieważ dla Amerykanów jesteśmy atrakcyjną europejską alternatywą dla Włoch. Oczywiście agresywna polityka cenowa obowiązuje – przecież nikt nie chce tracić marży. Jednak pozycja negocjacyjna jest zgoła odmienna w handlu z USA i Niemcami. Dlaczego więc wszyscy Polscy producenci się jeszcze nie rzucili na eksport do Ameryki? Po pierwsze, dlatego że to wymaga trochę więcej wysiłku – niewiele firm ma dziś przygotowane kolekcje na rynek USA, a gusta są tam inne. Po drugie, dopóki nie pojawią się wolne moce produkcyjne, to zgodnie ze staropolskim przysłowiem „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” i pracujemy dla niemieckiego handlu.
Po raz drugi w tym roku piszę felieton na lotnisku. Tym razem w drodze na targi w amerykańskim High Point. To największe i najstarsze targi meblowe na świecie. Tam z Izbą Meblową i przy wsparciu PFN od wiosny będziemy przez trzy edycje promować polskie firmy na 300 metrach kwadratowych. Mamy jeszcze wolne miejsca… Chcą Państwo zacząć sprzedawać do USA? My już nad tym pracujemy. Zapraszam więc do przystąpienia do projektu – więcej informacji na www.brstudio.eu lub bezpośrednio u mnie tomek@brstudio.eu.