My sami!

2013 się kończy, pora więc kończyć też cykl felietonów o przewagach i zaletach polskiego meblarstwa.

Nie ulega wątpliwości, że o estetyce mebla, jego wytrzymałości decydują materiały, komponenty, półfabrykaty meblowe użyte do jego wyprodukowania. I w tym obszarze polski przemysł meblowy wyróżnia się nowoczesnością i różnorodnością w ich wykorzystaniu, a także produkcji. Miarą wagi, jaką przywiązują polscy producenci mebli do bycia na bieżąco z trendami jest krótki czas, jaki upływa od pojawienia się nowości na targach komponentów i akcesoriów (Furnica w Poznaniu, SICAM w Pordenone, Interzum w Kolonii, ZOW w Bad Salzuflen) do ich wykorzystania w produkcji.

Jak wynika z przeprowadzonych przez mnie szacunków, wartość inwestycji w produkcję komponentów meblowych w Polsce przekroczyła pół miliarda euro. Mam tu na myśli zarówno kombinaty produkcji płyt wiórowych, MDF i HDF, jak i zakłady produkcji papierów dekoracyjnych, jak rozbudowaną produkcję i dystrybucję każdej klasy okuć i akcesoriów, lakierów, klejów i innych materiałów do produkcji. Wielu dostawców oferuje rozwiązania dla niestandardowych, skomplikowanych i trudnych projektów, zyskując tym uznanie w Europie i na świecie. Wobec wyraźnie widocznego światowego trendu polegającego na tym, że coraz więcej klientów chce kupić konkretny mebel, który został wyprodukowany na bazie komponentów i materiałów uznanych firm – i wobec ogromnego bogactwa dostępnej w Polsce oferty rynkowej komponentów i akcesoriów – polska branża meblarska osiąga najwyższy światowy poziom w tym zakresie.

Z perspektywy globalnej należy stwierdzić, że Polscy producenci mebli w imponujący sposób dbają o certyfikaty, atesty higieniczności oraz badania wytrzymałości, które są gwarancją jakości polskich mebli. Z Polski eksportuje się około 90% wyprodukowanych mebli. Jest to możliwe między innymi dzięki spełnianym przez polskie firmy wysokich standardów ekologicznych, wytrzymałościowych, czy bezpieczeństwa. Jeśli nie byłoby to spełnione, to szybko nasza pozycja w światowym meblarstwie zostałaby zweryfikowana. Obowiązujące w Polsce przepisy odnośnie ekologicznych parametrów mebli są zgodne z wymagającymi normami Europejskiego Komitetu Normalizacyjnego – normami EN oraz ISO, a pełen zakres norm europejskich obowiązują w Polsce od 2004 roku. W Polsce działa co najmniej 12 instytucji posiadających akredytację w zakresie testowania i certyfikowania mebli (np., Instytut Technologii Drewna, grupa TÜVRheinland, etc). Często też polscy producenci mebli testują swoje meble bezpośrednio na rynku, na którym mają być one sprzedawane. Robią to za pośrednictwem na przykład niemieckich TÜV Süd, LGA Nürnberg, szwajcarskiego SGS S.A., czy brytyjskiego FIRA International Ltd.

Tu, po 8 miesiącach cyklu poświęconego zaletom i przewagom polskiego meblarstwa dochodzimy do sedna sukcesu, a mianowicie: atrakcyjnej ceny jako pochodnej nowoczesnego systemu produkcji.

Waga, czasem spontaniczna, czasem wyliczona ekonomicznie, czasem wymuszona przepisami, jaką polscy producenci mebli przywiązują do standardów ekologicznych i certyfikacji, a także inne atuty nie wpływają na zwiększenia ceny polskich mebli, a wręcz przeciwnie. Ceny polskich mebli są średnio o 28% niższe od cen w innych krajach Unii Europejskiej i od kilku lat utrzymują się na w miarę stabilnym poziomie. Niższe w Polsce ceny produktów przemysłu meblarskiego w dużej mierze są konsekwencją celowych działań podjętych w tym kierunku. Właściwa organizacja pracy i produkcji, optymalne gospodarowanie materiałami, doświadczona kadra, a także zaawansowane technologie spowodowały, że w przemyśle meblarskim w Polsce zredukowano kosztochłonne czynniki procesu produkcyjnego. Podkreślę, że nie chodzi o relatywnie niskie koszty pracy, które w wielu krajach europejskich są jeszcze niższe. Chodzi tu o determinacje w dążeniu do utrzymania swojej pozycji rynkowej, utrzymania rodzin i pracowników. Czegoś w czym jesteśmy autentyczni i z czego czerpiemy od pokoleń.

Z badań przeprowadzonych przez dużą firmę doradczą dla jednego z miast w wyszło, że ludzie nie utożsamiają się ze specjalnymi strefami ekonomicznymi i firmami, które koniunkturalnie wykorzystują najniżej wykształconą kadrę i są gotowe przenieść się jak tylko skończą się ulgi w podatku od nieruchomości. Ludzie utożsamiają się dużo bardziej z firmami meblarskimi, które funkcjonują w regionie od dziesięcioleci i nie przeniosą się do Rumuni, Turcji czy Chin za 10 lat. Bo te firmy tworzymy my sami…

Inteligentna specjalizacja

Za progiem perspektywa unijnych finansów na lata 2014-2020. Czy zdążyliśmy się upomnieć o należne meblom miejsce
w nowych programach unijnych?

Trudno znaleźć typ czy rodzaj mebla, który nie byłby produkowany w Polsce. Próbowałem dawno temu przygotować systematykę rodzajów mebli i doszedłem do przenajdziwnieszych zakątków oferty meblowej. Polski przemysł meblarski oferuje między innymi: meble tapicerowane, gięte, kuchenne, łazienkowe, biurowe, do salonu i jadalni, do sypialni, medyczne, do pokoju dziecięcego i do szkół, szafy i systemy przechowywania, meble konferencyjne, audytoryjne, meble o podwyższonych parametrach bezpieczeństwa dopuszczone do użytkowania w przestrzeni publicznej, meble ogrodowe i o charakterze rekreacyjno-rozrywkowym, meble do hoteli i restauracji, meble do obiektów sportowych, warsztatów mechanicznych, magazynów, laboratoriów i zadań specjalnych. Co więcej, w ramach tej samej kategorii produkowanych mebli swoją ofertę przedstawia w Polsce co najmniej kilkudziesięciu, a często nawet setka producentów. Wiele wzorów polskich mebli i technologii zostało opatentowanych w Europie i na świecie. Do tego o kilku lat stale rośnie udział polskich mebli w produkcji Unijnej – w 2012 roku było to już 8,4%. Udział produkcji sprzedanej mebli w Polsce w odniesieniu do krajowego PKB w 2011 roku wynosił 2,1% podczas gdy w Unii Europejskiej średnio 0,5%.Trudno się oprzeć wrażeniu, że jako kraj specjalizujemy się w produkcji tych właśnie wyrobów. I właśnie w produkcji mebli mamy silną pozycję na świecie.

Idąc tropem wytyczonym przez Unię Europejską – śladem inteligentnych specjalizacji – śmiało twierdzę, że nie ma drugiej branży w której jesteśmy wyspecjalizowani tak dobrze jak w produkcji mebli. Mamy tradycje, kapitał ludzki, surowce naturalne, zaufanie klientów. Jedyne czego brakuje to marka. Marka, którą można zbudować jedynie rozwijając wzornictwo, inwestując w badania produktu, doskonaląc logistykę produkcji, budując nowoczesny marketing.

Tu jednak rodzi się konflikt pomiędzy realizacją produkcji wzorów powierzonych a ofertą polskich projektantów.

Sukces polskich mebli na światowym rynku jest w dużej mierze związany z design thinking, czyli dyscypliną, która staje się w Polsce platformą spotkań naukowców różnych specjalności z projektantami, architektami, a także producentami.

Rozwijają się w Polsce ośrodki badawcze specjalizujące się w procesach projektowych stosują nowoczesne metody analityczne, jak na przykład wspomagana biometrycznie analiza behawioralna czy też kognitywna. W najlepszych firmach działają działy rozwoju produktu, zatrudniani są specjaliści z różnych dziedzin, w tym inżynierowie wespół z fizjoterapeutami i psychologami. Fundamentalną rolę w procesie projektowym odgrywają polscy projektanci. Wykształceni na sławnych polskich i światowych uczelniach, pracujący w biurach projektowych i pracowniach o światowym prestiżu, wystawiający swoje projekty na całym świecie mają decydujący wpływ na kulturę estetyczną polskiego meblarstwa. Liczne międzynarodowe nagrody potwierdzają pozycję i autorytet polskich designerów. Polscy projektanci regularnie zdobywają nagrody na największym i najbardziej znanym designerskim konkursie na świecie Red Dot, w którym uczestniczy 12 tys. firm i podmiotów z 60. krajów. Wymieniać można by dziesiątki nazwisk projektantów, którzy mają już ugruntowaną pozycję w świecie designu. Pytanie tylko: „No i co z tego, skoro nie mamy kultury współpracy przedsiębiorców z projektantami?”.

Problemem mikro, małych i średnich firm jest finansowanie ryzyka badań i rozwoju. Zwyczajnie bezpieczniejsze jest sfotografowanie nowości na targach w Mediolanie czy Kolonii, ale ta droga skazuje branżę na wieczną pozycję podwykonawcy i niską marżę – co zamyka błędne koło. Właśnie teraz jest czas na to aby upomnieć się w Urzędach Miast, Urzędach Powiatowych, Urzędach Wojewódzkich, czy na poziomie krajowym o uznanie „produkcji mebli” jako inteligentnej specjalizacji polskiej gospodarki i zabezpieczenie środków na rozwój przez wielkie „R”! Na racjonalizację ryzyka budowy własnego wzornictwa, współpracy małych firm z projektantami, naukowcami i ośrodkami rozwoju produktów.

Wszystkich zainteresowanych takimi działaniami zapraszam do kontaktu tomasz.wiktorski@brstudio.eu.

Czy już wiecie, że jesteście zieleni?

Pozyskiwane do produkcji mebli drewno w Polsce w 95% pochodzi z certyfikowanych Lasów Państwowych, a jedynie 5% z innych źródeł.

1. Można więc stwierdzić, że praktycznie wszystkie firmy meblarskie w Polsce przerabiają materiał pochodzący z certyfikowanego źródła. Proszę spojrzeć na dowolną fakturę z Lasów Państwowych na sprzedaż drewna, a na dole strony dojrzą Państwo, że zakupiliście materiał z lasów certyfikowanych w standardzie FSC lub PFEC. Warto zauważyć, że w Europie więcej lasów certyfikowanych mają tylko o wiele większe kraje, a mianowicie Rosja i Szwecja, a w systemie PEFC Finlandia, Białoruś, Norwegia czy  Niemcy. Na podstawie danych Forest Stewardship Council – Polsce wystawiono dla firm ponad 1000 certyfikatów FSC i Chain-of-Custody. W tym ponad 320 wystawiono firmom produkującym meble. W Polsce pozyskujemy jedynie około połowy masy drewna, która przyrasta w polskich lasach, powiększając stale zasoby leśne, podczas gdy w słynącej z ekologii Skandynawii pozyskuje się nawet 70-80% rocznego przyrostu drewna. Można „Lasy Państwowe” lubić lub nie, ale pod ich nadzorem prowadzona jest stabilna i odpowiedzialna gospodarka leśna. Podczas, gdy ekolodzy martwią się stanem środowiska naturalnego, fakty pokazują, że powierzchnia lasów w Polsce zwiększyła się w ciągu ostatniej dekady o około 270 tys. hektarów, a w okresie 75 lat aż o 2 mln 860 tys. hektarów!

2. Nie jesteśmy do końca świadomi, że ekonomia przymusza nas do postaw ekologicznych. Tam, gdzie produkuje się meble z drewna litego, drewno na każdym etapie jest cennym materiałem. Z trocin firmy produkują brykiety lub pellety – ekologiczne biopaliwo, zrębki są sprzedawane do fabryk płyt drewnopochodnych lub celulozowni, a kora spalana we własnych ekologicznych kotłowniach lub przeznaczana na cele ogrodnicze. Prośby okolicznej ludności o „jakieś” odpady na opał już dawno nabrały zupełnie rynkowej wyceny – i słowo „odpady” do nich dłużej nie pasuje. Działające nowoczesne elektrociepłownie, w których z pozostałej po produkcji biomasy (trocin i wiórów) wytwarza się energię, czynią przedsiębiorstwa niezależnymi energetycznie w sposób nieuciążliwy dla środowiska maturalnego.

3. Chcąc czy nie, firmy przymuszane zaostrzanymi przepisami kładą co raz większy nacisk na wprowadzenie rozwiązań zmniejszających szkodliwość i uciążliwość dla środowiska naturalnego, którym jest emisja lotnych związków organicznych. W tym celu czynione są inwestycje w rozwiązanie, które jest jednym z najnowocześniejszych w Europie, na przykład w instalacje CEFLA TIF–40. Lakiery nitrocelulozowe są zastępowane przez lakiery wodne, a w firmach stosowane są regulacje REACH. To tylko kilka z wielu przejawów aktywnej postawy proekologicznej polskich producentów.

4. Trochę mimowolnie zostaliśmy prymusami ekologii, ale nie potrafimy policzyć z tego korzyści. To, że ekologia może się opłacać udowodnił król biznesu Sam Walton właściciel Wal-Mart największej na świecie sieci handlowej. Zyski ze wprowadzenia mądrej polityki zrównoważonego rozwoju idą w miliardy dolarów. Ekologia dla Wal-Mart to również oszczędzanie światła, ocieplone hale redukujące zapotrzebowanie na energię, optymalizacja logistyki dostaw i wiele innych pragmatycznych rozwiązań.

5. Obiektywnie produkcja wyrobów z drewna i produkcja mebli w Polsce spełnia wysokie światowe standardy ekologiczne, ale jest kilka „ale”. W moim mniemaniu hasło „ekologia” przywołuje w Polsce najpierw skojarzenia: drogiego prądu, niesprawiedliwych limitów emisji CO2, uciążliwości ustawy śmieciowej, blokowanych budów przez ślimaki, żaby. Tak więc klienci w Polsce nie dbają o to czy na opakowaniu jest zielone logo czy nie. Po drugie wielu producentów i handlowców nie wie w jaki sposób realizowana jest postawa proekologiczna w ich firmach, jak ekologię zaprząc do generowania oszczędności i w jaki sposób przedstawić produkt  kontekście ekologii. Chyba nikt ze znanych mi producentów, nie uczynił z ekologii swojej misji, pozycji strategicznej, myśli przewodniej. Za wzrostem konkurencji, upodabnianiem się produktów i poszukiwaniu własnej tożsamości to się z pewnością stanie. Zastanawia mnie tylko, kto będzie pierwszy, kto zaoferuje meble pod sztandarem ekologii.

Nowoczesność w meblarstwie

Zwykło się uważać, że nowoczesność to futurystyczne kształty – albo Internet zaszyty w coraz dziwniejszych przedmiotach. Warto zdać sobie sprawę nowoczesność w meblarstwie ma swoje drugie ukryte oblicze.

Nowoczesność, której doświadczamy we własnym domu jest już pochodną rewolucji, która nastąpiła co najmniej dekadę lub dwie dekady temu po stronie producentów. Na początku lat 90. nastąpiła wielka modernizacja przemysłu meblarskiego w Polsce. Wiele zakładów zostało wybudowanych od podstaw, a wiele rozbudowano i unowocześniono. Odwiedzając niedawno Bułgarię, która podobnie jak Polska przechodziła przemiany ustrojowe, byłem przerażony stanem BHP w jednej z największych tamtejszych firm. W Polsce, w co najmniej średnich przedsiębiorstwach, taki stan rzeczy jest nie do pomyślenia. Równie duży dystans dzielił park maszynowy.

W Polsce szybko po przemianach roku 89, pojawiło się także wielu inwestorów wprowadzających nowoczesne systemy produkcji i zarządzania, między innymi Furninova, Steinhoff, Swedwood/Ikea. W dniu dzisiejszym grono reprezentantów firm europejskich inwestujących w Polsce znacznie się poszerzyło. Kolejni rozważają już nawet przenoszenie produkcji z Chin do Polski. Oczywistą konsekwencją takiego zaangażowania w polską branżę meblarską inwestorów pochodzących z innych krajów jest transfer systemów produkcji i systemów zarządzania. To dlatego też polski przemysł meblarski jest dziś kompatybilny z najnowocześniejszymi tego typu systemami na świecie. W dużych firmach branży meblarskiej w Polsce nad standardem wykonania czuwają certyfikowane systemy zarządzania jakością najczęściej typu ISO 9000. Produktywność, efektywność, i humanizację produkcji wspomagają systemy według metodologii REFA (REFA Bundesverbande.V.). Proces produkcji najczęściej jest monitorowany systemami klasy ERP/ MRP II.

Czynnikiem rozwoju i sukcesu przedsiębiorstw produkujących meble w Polsce jest wyraźnie widoczny od dawna trend polegający na inwestowaniu w innowacje z zakresu IT, w najnowocześniejsze technologie i urządzenia. Kolejne fale spowolnienia i konieczność optymalizacji kosztów winduje wydajność polskich firm. Produkcja i eksport rosną z roku na rok, a zatrudnienie spada od blisko 4 lat. Wszystko dzięki lepszej organizacji, automatyzacji, Internetu, itp. A jeśli nawet specyfika produkowanego mebla wymaga zastosowania tradycyjnych technologii, to są one realizowane przy użyciu systematycznie unowocześnianych maszyn, urządzeń i nowoczesnych systemów organizacji pracy. Wykorzystywane w polskich firmach komputerowe systemy sterowania produkcją już od dawna uwzględniają kontrolę maszyn z poziomu internetu. Zdalnie można wykonać diagnostykę urządzenia, wygenerować raporty czy przeprogramować urządzenie. Wiele firm pracuje od dawna wykorzystując zintegrowane aplikacje pozwalające na efektywne wykonanie zadania od momentu przyjęcia zamówienia poprzez stworzenie projektu, instrukcji montażu, przygotowanie produkcji, nadzoru nad produkcją, optymalizację zużycia materiałów, magazynowaniem i ekspedycją, a także procedurami serwisowymi. Powszechne u polskich producentów urządzenia numeryczne wraz z nowoczesnym oprogramowaniem wykorzystywane do produkcji mebli dają gwarancję precyzyjnego ich wykonania i racjonalnego wykorzystania materiałów.

Oprócz rodzimych producentów nowoczesnych urządzeń, swoje maszyny dostarczają polskim firmom światowi liderzy w obróbce drewna i produkcji mebli, między innymi grupa Homag, grupa Weinig, SCM i inni. Zakupione przez polskich producentów za granicą maszyny, urządzenia i narzędzia do produkcji mebli i obróbki drewna według danych Eurostat w 95% pochodzą od producentów europejskich: niemieckich (46%), włoskich (21%), austriackich (6%), belgijskich (3%).

Nowoczesność technologiczna, o której tu dużo napisałem ma jednak swoją pułapkę. Dysponowanie najnowocześniejszym parkiem maszynowym dziś nie gwarantuje sukcesu, ponieważ mogą mieć go wszyscy. Spowszedniała nowoczesność nakazuje ponownie przemyśleć, na czym budować przewagi i wartość dodaną.

Chciałbym dziś wspomnieć śp. dr Bogusława Kwarciaka, który odszedł przedwcześnie rok temu. To z nim i jego żoną Krystyną wspólnie tworzyliśmy teksty do branżowego katalogu promującego polską branżę meblarską za granicą. Na bazie tych tekstów powstaje cykl felietonów o atutach polskiego meblarstwa. Cześć jego pamięci!

Otwartość i obecność na całym świecie

Podczas gdy nastroje wielu handlowców i producentów są minorowe ja będę kontynuował cykl poświęcony atutom polskiej branży meblarskiej. Dziś słowo o obecności mebli z Polski na całym świecie.

Ufam, że prezentowane tu przemyślenia mogą skłonić malkontentów do odważnego spojrzenia na własną strategię rozwoju. Będąc niedawno na targach w Mediolanie obecność polskich producentów oceniłem na około 5 promili (6 firm wobec 1300 wystawców), podobnie na terenie miasta – kilkanaście polskich akcentów niknęło wśród tysięcy pokazów, wystaw, wydarzeń i itp. Brałem też udział w seminarium World Furniture Outlook, a tam wśród 11 prelegentów z całego świata (od Brazylii, przez USA, Niemcy, Włochy po Malezję i Chiny) nie było Polaków. Jednak charakter naszej branży jest zgoła inny. Dziś nie nadajemy tonu, ale oddziaływanie jest tak istotne, że Polska pojawiała się niemal w każdej prezentacji, jako jeden z ważniejszych dostawców lub konkurentów.

Mogę stwierdzić, że „Jesteśmy dziś najważniejszym drugoplanowym aktorem światowego meblarstwa!” Czy stać nas na to, aby w końcu upomnieć się o pierwszoplanową rolę?

Już od lat polskie meble są obecne na całym świecie. W prestiżowych miejscach, ale także w miejscach codziennej aktywności zwykłych ludzi. U prestiżowych klientów, ale także w przestrzeni publicznej. Na lądzie i na morzu. Polskie meble znajdują się w wielu prywatnych domach i mieszkaniach, rezydencjach i pałacach, w bibliotekach, szkołach, na wyższych uczelniach, w urzędach miejskich, biurach, hotelach, pubach, kawiarniach i restauracjach, a nawet w studiach telewizyjnych i salach kinowych, między innymi: w Australii, Belgii, Chile, Danii, Etiopii, Francji, Gruzji, Holandii, Izraelu, Japonii, Kazachstanie, Litwie, Łotwie, Malezji, Nigerii, Portugalii, Rosji, Szwecji, Turcji, w USA, we Włoszech i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W 2012 roku meble z Polski trafiły do 167 krajów na świecie, a dostawy o wartości powyżej miliona dolarów do 74 krajów (wg danych ONZ dla grupy towarowej CN 94). Ten wynik to nie tylko zasługa firm będących własnością zagranicznych koncernów (IKEA, Steinhoff itp.), ale również firm stanowiących przykład polskiego sukcesu, takich jak: Black Red White, Nowy Styl, Szynaka Meble, Forte, Meble Wójcik, Kler, Profim, Mebelplast itp. Co więcej, to również zasługa firm średnich i małych, a nawet mikro, wśród których można wymienić: Balma, Janmar, Meble Roja, Zięta Prozessdesign, Szultka Furniture i wielu, wielu innych mniej znanych.

Uważam, że prawo do ubiegania się o pierwszoplanowe role potwierdzają wyjątkowe miejsca, w których dziś znajdują się meble z Polski. To w polskie meble zostały wyposażone sale kongresowe, w których odbywał się nie jeden szczyt unijny, na których pojawiały się głowy wszystkich państw (np.: COM40, MDD, AEK Design), a ceniący jakość Władimir Putin znany z zamiłowania do komfortu jest posiadaczem kilku kompletów polskich skórzanych kanap (Kler). W goszczącej liczne sławy restauracji La Petite Maisone w hotelu Majestic w Cannes znajdują się polskie meble, podobnie jak w Pałacu Prezydenckim w Paryżu (Paged). Premiera pierwszego modelu iPhona w Niemczech odbyła się z wykorzystaniem mebli prezentacyjnych wykonanych przez polskiego producenta mebli. Meble te stanęły we wszystkich niemieckich salonach sprzedających iPhona w okresie ich największego oblężenia (Meble Jończyk). Przedstawiciele rosyjskich najwyższych władz odpoczywając w Park Inn Pribaltiyskaya w St. Petersburgu korzystają z mebli wyprodukowanych w Polsce (Bizzarto). W atrium i w reprezentacyjnych wnętrzach gmachu Justus Lipsius-siedziby Sekretariatu Generalnego Rady Unii Europejskiej w Brukseli zaprezentowane zostały, w trakcie Polskiej Prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, specjalnie zaprojektowane na tę okazję polskie meble będące połączeniem tradycyjnych, naturalnych surowców z nowoczesnym wzornictwem i z zaawansowanymi technologicznie innowacyjnymi rozwiązaniami (Paged, Com40). To tylko wybrane przykłady z tysięcy wnętrz na świecie wyposażonych w polskie meble.

Wnioski z seminarium na temat światowego meblarstwa były jednoznaczne: w Europie trwa kryzys i rynek się skurczy, a istotnych wzrostów należy szukać w krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Nie będzie nadużyciem, jeżeli stając do przetargów powołamy się na sukcesy branży, której jesteśmy częścią.

Będę wdzięczny za przesłanie na mój adres email tomasz.wiktorski@brstudio.eu informacji na temat dostaw i realizacji w ciekawych i prestiżowych miejscach na całym świecie.

Postulaty zmian w systemie sprzedaży drewna w Polsce

Popyt na drewno w Polsce przekracza według różnych szacunków od 10-20% jego podaż, czyli od 3 do 6 mln metrów sześciennych rocznie. W zasadzie jedynym dostawcą na rynek są Lasy Państwowe, które dostarczają 95% masy drewna. W efekcie ceny na internetowych aukcjach drewna rosą nawet o 80%! Uczestnicząc w akcjach mam za każdym razem wrażenie, że biorę udział w wielkiej hazardowej grze, największym w Polsce a może i w Europie, internetowym kasynie.
– Mamy bardzo nowoczesny i transparentny – jak twierdzą przedstawiciele Lasów Państwowych – system sprzedaży drewna.
Problem w tym, że nikt nie przewidział negatywnych skutków działania tego systemu.
Gdyby każdy z kupujących miał pełną świadomość zasad funkcjonowania aukcji z pewnością dwa razy zastanowiłby się, czy nie ograniczyć swoich potrzeby o owe 10-20%, aby za możliwość przerobu drewna nie płacić tak horrendalnie wysokiej premii na rzecz LP.
Na monopol Lasów Państwowych jako dostawcy, nakłada się szereg problemów: nieuregulowana sytuacja z lasami prywatnymi, błędne w założeniach plany pozyskania drewna oraz nadmiernie protekcjonistyczna polityka ochrony środowiska, spekulacyjne transakcje drewnem, a w końcu aukcyjny system sprzedaży drewna. Pominę tu jeszcze aspekty związane z zaniedbaną organizacją odzysku drewna poużytkowego, co również powinno stać się priorytetem Ministerstwa Ochrony Środowiska, a także ze zwiększonym popytem na biomasę drzewną w kontekście wymogów produkcji energii odnawialnej.
Dlaczego rosną ceny drewna? Po pierwsze dlatego, że popyt przewyższa podaż, to oczywiste. Ale dlaczego tak bardzo? To „zasługa” systemu sprzedaży. Żadna firma w Polsce nie może sobie pozwolić na brak surowca do produkcji przez pół roku, więc zakup drewna jest warunkiem krytycznym dla przetrwania. Największym ryzykiem obarczona jest sama możliwość zakupu drewna. Ogólną sytuację niepewności potęgują dodatkowe czynniki: nie wiemy ilu jest kupujących, kto licytuje, ile drewna chcą zakupić klienci, nie wiemy jaka sytuacja będzie na innych aukcjach, czy będą inne aukcje w trakcie roku i tak dalej. Dzisiaj sytuacja firm przerabiających drewno przypomina co półroczną walkę o przeżycie. Kupię, albo nie kupię drewno. Będę miał na czym pracować, albo nie będę. Gwarancji nie ma nikt. Zgodnie z regulaminem, żadna firma w Polsce nie ma umowy na dostawy drewna na okres dłuższy niż 6 miesięcy! To pierwsza z kuriozalnych w biznesie sytuacji. Nikt w Polsce nie wie w jakiej cenie i ile zakupi drewna za pół roku. W przypadku przeciętnych tartaków chodzi o zakupy rzędu kilku milionów złotych, zaś dla największych firm nawet ponad 50 milionów rocznie. Na takie nonszalanckie traktowanie klienta może sobie pozwolić tylko monopolista. Jak w takiej sytuacji planować rozwój firmy, długoterminowe kontrakty, a nawet tak podstawową rzecz jak budżet?
W obecnej sytuacji jedynym realnym kanałem zaopatrzenia w drewno są internetowe przetargi i aukcje Lasów Państwowych. Lasy Państwowe za pośrednictwem internetu oferują drewno w cyklach półrocznych dla ponad 5 tysięcy klientów prowadzących działalność gospodarczą. Połowa przewidzianego pozyskania trafia na przetargi zamknięte dla „stałych” odbiorców, którym na podstawie historii zakupów przydzielane wolumeny na udział w przetargu. Nie gwarantują one zakupu, a jedynie możliwość złożenia oferty na wyznaczoną przez LP masę drewna. Aby mieć dostęp do przetargów zamkniętych wystarczy mieć roczną historię zakupów w Lasach Państwowych. Druga połowa drewna trafia na aukcje otwarte, na których może licytować każdy, kto zarejestruje się w nadleśnictwie i wpłaci wadium. De facto różnica między stałym klientem, a nowym jest iluzoryczna, ponieważ rok w działalności firmy to bardzo krótki okres czasu i przypuszczam, że 99% klientów LP ma status klienta stałego i dostęp do „zamkniętego” przetargu.
Nawet z wolumenem na 50% masy z poprzedniego roku mogę trafić akurat do nadleśnictwa, gdzie popyt w danym roku okaże się większy niż oczekiwany, ceny podbite bardziej niż poprzednio i zostanę odprawiony z kwitkiem. Tok myślenia zarządcy państwowego dobra jest następujący : „Drogi, coraz droższy, stały kliencie licytuj wysoko, bo albo dostaniesz drewno albo nie. Szanse dajemy równe wszystkim. Nie obchodzi nas twój los, aczkolwiek wiemy, że drewna dajemy Wam za mało i na aukcjach będziecie się o nie bić jeszcze bardziej.Powinien istnieć mechanizm, który umożliwi stałemu klientowi realizację ustalonego wolumenu zakupów. Bez takiego mechanizmu równie dobrze moglibyśmy grać z nadleśniczym w zabawę „zgadnij w której ręce mam dla ciebie kontrakt”.
Proponowana modyfikacja nie stanowi rewolucyjnej alternatywy, ponieważ dostrzegam też uniwersalne i pozytywne cechy stosowanego obecnie systemu. Po ustaleniu ceny „wygrywającej” na przetargu, to znaczy takiej przy której nie następuje redukcja masy zamówienia, proponuję aby klienci otrzymali propozycję zakupu pozostałego im wolumenu w takiej właśnie cenie. Propozycja powinna obejmować łączną pulę drewna do dyspozycji danego Nadleśnictwa i powinna być, w przypadku większego popytu niż podaż dzielona proporcjonalnie wśród klientów. Oczywiście klienci na taką propozycję mogą się zgodzić lub nie. Rozliczanie puli drewna przeznaczonego na przetargi zamknięte powinno się odbywać w skali ogólnopolskiej, a nie w skali nadleśnictwa, i w skali wszystkich gatunków, a nie każdego osobno. Przy założeniu że stali klienci mają ograniczony odgórnie wolumen zakupów do realizacji, a jednocześnie odpowiada on podaży drewna ze strony LP nie ma obawy o nadwykonanie sprzedaży. Dla przykładu, jeżeli w jednym nadleśnictwie w ramach przetargu zamkniętego zostanie wykupione 100% drewna dębowego to z pewnością w innych zostaną niezrealizowane etaty, ponieważ łączna suma zamówień przedsiębiorców jest ograniczona odgórnie ustalonym wolumenem. Gdyby taki mechanizm zastosować na obydwu etapach przetargów, ustalony dla stałego klienta wolumen przestałby być iluzją.
Szacuję, że 99% klientów lasów państwowych to „stali klienci” więc nie ma istotnej różnicy czy mówimy o przetargu otwartym (aukcji) czy przetargu zamkniętym. W dobrze pojętym interesie gospodarczym Państwa Polskiego nie jest stawianie przedsiębiorców co pół roku w obliczu katastrofy i perspektywy zamykania firm. Każdemu stałemu klientowi powinno przysługiwać prawo do realizacji zdecydowanie większego wolumenu niż dzisiejsze podkreślam iluzoryczne 50%. Optymalne wydaje się 80% wolumenu zakupów z poprzedniego roku, podczas gdy 20% powinno być dystrybuowane na aukcjach. To z pewnością przyczyniłoby się do względnej stabilizacji rynku w granicach+- 20%. Czy takie rozwiązanie ograniczy konkurencję? Nie, ponieważ owe 20% to masa ponad 6 mln metrów sześciennych, a największe tartaki w Polsce przecierają maksymalnie 0,2-0,3 mln metrów sześciennych drewna rocznie. Więc nawet największa firma jest w stanie wejść na rynek z roku na rok. Jeżeli nie zagwarantujemy stabilizacji, wkrótce polskie towary przestaną być atrakcyjne zarówno na rynku krajowych jak i w eksporcie. Nie trzeba chyba dodawać, że eksport branży drzewnej i meblarskiej to wciąż motory polskiego handlu zagranicznego, który istotnie przyczynia się do wzrostu PKB. Branże te generują zdecydowanie największe, blisko 30 miliardowe, dodatnie saldo w obrotach z zagranicą.
Najbardziej w obecnej sytuacji chwili zaniedbanym elementem systemu jest edukacja kupujących. Wśród licznego grona mikro i małych przedsiębiorstw dominuje efekt wykluczenia cyfrowego. Podbijanie ceny za wyimaginowaną jednostkę przeliczeniową WC1 o kilka złotych nie daje poczucia pełnej wartości zamówienia. Klikanie z wygodnego fotela na aukcje w Krośnie i Szczecinie nie daje poczucia odległości i kosztów transportu. Do tego ujawniają się zachowania hazardowe i górę biorą emocje. Bo w dogrywce jest tylko 30 sekund na przebicie oferty. Ja sam, który uważam, że sprawnie posługuję się komputerem potrafię popełniać błędy w trakcie dogrywki. W efekcie decyzje podejmowane są irracjonalnie, bo trwa walka o być albo nie być każdej firmy. Na całą tą stresującą i całkowicie niepewną sytuację nakłada się jeszcze jeden element. Najlepszym motywatorem dla Polaka jest powiedzieć mu, że czegoś nie uda się zrobić. Odpowie „Co? Ja nie dam rady?” Ten mechanizm działa również na aukcjach, a zauważyłem to po sobie oraz innych kupujących. Obrazuje to następująca sytuacja. Na wystawione tysiąc metrów sześciennych drewna przystępuje do aukcji dwóch kupujących z planem zakupu po 600 metrów. Kiedy jeden widzi, że konkurencyjna oferta powoduje redukcję jego zaplanowanej do zakupu masy drewna do 400 metrów, podbija całą stawkę. Drugi najczęściej robi to samo. I tak sytuacja dochodzi do absurdalnych rozmiarów, cena skacze o kilkadziesiąt procent. Gdyby jeden i drugi świadomie przy kolejnym podbiciu ograniczyli swój apetyt do 500 metrów uzyskaliby obydwaj satysfakcjonujące ceny i niewiele mniejszy od założonego wolumen. Podobne sytuacje mają miejsce na każdej niemal aukcji. Kolejny więc postulat musi trafić do świadomości klientów realizujących zakupy. Odpuśćmy wszyscy 10-20% założonego do zakupu wolumenu a ceny spadną! Można wygrać realizując 80-90% swojego planu! Nie trzeba walczyć o wcześniej wymyślone 100%. Wielokrotnie dowiedziono, że 80% efektów pochłania 20% kosztów, a na pozostałe 20% efektów potrzeba wyłożyć aż 80% budżetu. W pewnym sensie zasada ta sprawdza się przy zakupach drewna. Ten postulat jest możliwy do wprowadzenia najszybciej, bo zależy od samych kupujących.
Dyskusja nad niezbędnymi zasadami funkcjonowania rynku drewna z pewnością może być dużo dłuższa, ale wprowadzenie wyżej przedstawionych postulatów zdecydowanie ustabilizowałoby dziś rozchwiany rynek! Dlaczego obawiam się, że zabraknie woli politycznej do proponowanych zmian? Bo na niepewności, wzroście cen drewna i ograniczeniu rozwoju firm budżet Państwa, w krótkiej perspektywie zrobi dodatkowo kilka miliardów złotych rocznie.
Dr inż. Tomasz Wiktorski
Właściciel B+R Studio Analizy Rynku Meblarskiego
Doktorat z nauk leśnych w zakresie drzewnictwa obroniony z wyróżnieniem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie na Wydziale Technologii Drewna.
Ekspert Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli
Członek Polskiego Towarzystwa Statystycznego

Kilogramy Marki Polskiej

W zasadzie nie istnieje żaden skoordynowany program promocji polskich mebli. Promocja polskich mebli na
świecie jest dziś wyłącznie sumą indywidualnych działań prowadzonych przez
poszczególne firmy. Ale przecież nie trzeba nikogo przekonywać, że marka jest ważna. Marka produktu, branży, kraju. Wspierają sie one na wzajem i uzupełniają. Wymagają długofalowej strategi promocji. Bez tego trudno zbudować wysoką wartość dodaną produktu.
Bazując na mojej wiedzy stwierdzam,
że w przypadku bardzo wielu firm działania promocyjne kończą się na marketingu
bezpośrednim. Oczywiście jest on konieczny, bo nic nie zastąpi osobistego
kontaktu z klientami. Natomiast pozycje w budżetach na programy public
relations, ambient reklamę, udział w konkursach produktów są marginalizowane,
szczególnie w czasie kryzysu. Co więcej wielu przedsiebiorców pomimo zaangażowania w sprawy regionu czy pomoc społeczną nie chce lub nie potrafi wykorzystać tego w budowaniu marki firmy i produktów.
Promocja międzynarodowa. Sprawdziłem listę polskich uczestników na
tegorocznych targach na największych rynkach eksportowych. Na IMM w Koloni
pokazywało się sześć firm z polski, w Birmingham cztery, w Mediolanie sześć, w
Paryżu trzy. Czyżby zamówień było za dużo, czy ich więcej nie potrzebujemy?
Chyba nie, ponieważ zgłaszane ostatnio przez firmy wykorzystanie mocy
produkcyjnych sięgnęło rekordowo niskiego poziomu. Przy okazji warto jednak
zauważyć, że ekspozycję w Mediolanie po raz pierwszy od wielu lat były wstanie wspólnie
przygotować konkurencyjne firmy! W sumie to jednak promocji jest jak na lekarstwo,
a właściwie jej nie ma…, a sukces jest!
Nie wiele osób zdaje sobie sprawę
z faktu, że od roku 2004 eksportujemy więcej mebli od Niemców i Włochów, a
jedynym na świecie krajem, który eksportuje więcej od nas są Chiny! W latach
2007, 2008 i 2010 z Polski wyjeżdżało po 2,5 mln ton mebli. Światowi potentaci
meblowi, czyli zarówno Niemcy jak i Włosi mogą się pochwalić wynikiem „zaledwie”
1,8 mln ton. W dużo mniej różowych brawach maluje się obraz wartości tego co zostało wyprodukowane w
Polsce. Muszę powiedzieć, że z marką polskich mebli sprawa jest ciężka – w
przenośni i dosłownie. 225 euro za 100 kilogramów to obiektywna wycena mebla
marki polskiej. Sto kilogramów Made in Germany albo Made in Italy jest już
warte 430 euro, a to daje do myślenia.
Dlaczego oni zarabiają dwa razy więcej? Jak to robią? Kto chce kupować takie
drogie meble?
W zasadzie główne kierunki
eksportu pokrywają się. W pierwszej dziesiątce znajdziemy w każdym przypadku:
Francję, Wielką Brytanię, Belgię, Holandię, Hiszpanię, USA. Nasi europejscy
konkurenci więcej eksportują do krajów wschodu: Rosji, Chin oraz bardziej
egzotycznych takich jak Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska. Mają
markę, tradycję , a za ich plecami stoi autorytet kraju, ale to wszystko
uzupełnia produkty z dobrym wzornictwem, badaniami i rzeczową promocją.
Sytuacja polskich mebli nie jest
kwestią ostatniego „słabego” sezonu. Pracujemy na nią od początku wolnej
gospodarki i popatrzmy gdzie dziś jesteśmy! Po szybkiej prywatyzacji, mieliśmy
w Polsce nowe inwestycje, transfer know-how i otwarcie rynków Europy
Zachodniej. Z tym, że inwestycje polegały na przenoszeniu produkcji komponentów
z ciężkiej płyty wiórowej i bardziej pracochłonnych mebli tapicerowanych z zagranicy
do Polski, gdzie praca była tańsza. Rozwój produktu zostawał w krajach
inwestorów, a przygotowane projekty trafiały w teczkach do fabryk w Polsce. Do
dziś większość właścicieli firm nie wie jak ma współpracować z projektantami, a
projektanci nie rozumieją oczekiwań producentów. Rodacy też nie przykładali
dużo uwagi do mebla, traktowanego bez specjalnych emocji jako przedmiot
użytkowy. Samochód, telewizor, nawet torebka czy buty to wyznacznik statusu,
poziomu życia, ale meble? Nie.
W konsekwencji wypracowaliśmy sobie bardzo
wysoką pozycję podwykonawcy komponentów i taniego dostawcy produktów pod
projekt. Z pewnością jest to sukces, ale jeszcze nie taki o jakim marzy wielu
właścicieli i dyrektorów firm. Przy tak niskich cenach trudno się rozwijać,
trudno inwestować, trudno promować, a perspektywy wcale nie są obiecujące. Na
pewno cudownym lekiem na to aby sprzedać swoje meble drożej nie jest po prostu
zarejestrowanie firmy w Niemczech. Jeśli
chcemy sprzedać drożej z pewnością potrzebujemy produktu, za którym stoją pozytywne
emocje, dobry projekt, nagrody światowych konkursów oraz konkretne wartości
poparte badaniami. To oczywiście zwiększy koszty, ale policzmy, gdyby nasze
meble udało się sprzedać w cenie niemieckich lub włoskich otrzymalibyśmy dodatkowe
5,1 mld euro
.
Według mnie to zbyt dużo, żeby o to nie walczyć.

 

/Felieton opublikowany został w październikowym numerze miesięcznika Biznes meble.pl/

Rozważne wybory

Parę dni temu przeczytałem na demotywatory.pl, że „gdyby wybory miały coś zmienić, już dawno zostałyby zdelegalizowane”.
Najsmutniejszy żart od dość dawna, ale jakże prawdziwy. Przysłuchując się kolejnym wyborczym obietnicom sprawdza się znana parwda, że ludzie wybiorą tego, kto najwięcej obieca, nawet jeśli będą to guszki na wierzbie. Rzeczowe argumenty schodzą na plan dalszy, a na piedestał wychodzą gwiazdy politycznej estrady, świetlana przyszłość i zastępcze tematy zwiazane chociażby z piłką nożną.  Oczywiście nie jest to wynikiem żadnej „głupoty” lub „zaślepienie”, a bardzo precyzyjnie przygotowanej strategii, która wskazuje bez dwóch zdań, że o wyborach decyduje masa, albo inaczej ujmując średnia. Uwzględniając, że najwiakszymi grupą społeczną są w Polsce pracownicy na stanowiskach robotniczych i nierobotniczych (40% gospodarstw domowych) oraz emeryci (24%), to ich głosy ważą najwięcej na wynikach wyborów. Utrzymujący się ze źródeł niezarobkowych stanowią 10%, renciści 9%, rolnicy 6%.  Pracujący na własny rachunek, do których zaliczam się właśnie i ja tworzą zaledwie 6% liczby gospodarstw domowych, więc nie ma sensu słuchać tego marginesu. Tu pojawia się sprzeczność interesów i moich, i mniemam, że Polski jako kraju oraz klasy politycznej. Ja osobiście niechcę kolejnych przywilejów dla zwiazków zawodowych płaconych z moich podatków, poniżających dotacji na zakładanie biznesu przydzielanych jak nagrody w „mam talent”, czy „x faktor”, albo dla przyszłych biznesmenów, którzy muszą się upokorzyć w Urzędzie Pracy (zajmujacym się bezrobociem niemal jak u Orwela) udowadniając, że  nie mają naprawdę żadnego źródła utrzymania, nawet najmniejszej umowy o dzieło lub zlecenia.
Wtrącając na marginesie muszę powiedzieć, że z autopsji wiem jak to wygląda. Sam się starałem o dotację i w moim życiu, chyba największym dotychczasowym upodleniem było rejestrowanie się jako bezrobotny doktor inżynier ze znajomością trzech języków, ażeby w końcu usłyszeć, że chcę naciągnąć bezprawnie Państwo, ponieważ ukryłem jedną umowę zlecenie na poprowadzenie 16 godzin wykładów na uczelni w trakcie najbliższego semestru. Dopiero wtedy stwierdziłem, że biznes nie zakałda się po to aby dostać dotację, ale po to by zarabiać pieniądze.
Ja chcę pomocnych pracowników Urzędu Skarbowego i ZUS, prostych formularzy i programów, a nie jakiegoś podobno zroumiałego dla wszystkich bełkotu, kodów dostosowanych do osiemdziesięciu rodzajów teoretycznych przypadków, „płatnika” napisanego gorzej niż potrafią studenci na zajęciach, kar za opóźnienie w przekazaniu sprawozdanie przekraczjących roczne dochody i zwykłego ludzkiego rozsądku.

Nie chcę w tym momencie agitować, za żadną z partii, choć rządącym wytkę, dlaczego na nich ponownie nie zagłosuję:

    * 10 000 zł kary za opóźnienie w przekazaniu sprawozdania o zagospodarowaniu odpadów bez względu na wielkość czy rodzaj prowadzonej działaności. A proporcjonalnośc kary w stosunku do winy? Słyszałem o pielęgniarkach środowiskowych, które dostały takie mandaty.
    * Program Promocji Polskiej Gospodarki POIG 6.5 na lata 2007-2013 za ponad 300 mln zł nie ruszył do tej pory, a kończy się rok 2011. Pytam co było w nim tak trudnego, że przez 4 lata pomimo wcześniej przygotowanych założeń się nie udało?
    * Niebywały „sukces” w postaci uchwalonych nowych kar dla handlarzy ulicznych przygotowany przez komisję „PRZYJAZNE PAŃSTWO”! Kuriozum, głupota i nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Znów kłania mi się Orwell.
    * Kosmetyka zamiast reform, a w tym demontaż OFE – (z uwzględnieniem wyroku sądu administracyjnego z 2008 roku, który już wtedy stwierdził, że pieniadze w OFE nie są prywatną własnością, a własnością publiczną). No chyba nie taka miałabyć umowa społeczna z przed 10 lat? Nie na tym polegają reformy, żeby prawdziwe pieniądze przemianować na wirtualne zapisy na kontach. I nie chodzi mi o to by bronić pewnych patalogii w OFE, ale o filozofię działania.
    * PR zamiast konkretów – tak jak hipotetyczne 300 mld zł z UE, przy którym zapomniano o zastrzeżeniu, że najpierw z naszych podatków trafi tam ponad 100 mld zł (szacunki własne na podstawie wysokości polskiej składki do bużetu UE w 2011 roku), reszta z innych krajów UE, następnie obsługa programów i ich zwiększone koszty ze względu na „wymogi unijne” zjedzą kolejne 100 mld (szacunki własne na podstawie doświadczenia).  Gdyby zostawić całe 300 mld w kieszeniach podatników w Polsce i pozosałych krajach UE lepszy byłby z nich pożytek, więcej miejsc pracy przynoszących wzrost gospodarczy, a nie bezproduktywne stołki urzędnicze.

      Tak według mnie rysuje się konflikt interesów pomiędzy przedsiębiorcami a politykami. Politycy dbają o to, aby mieć co rozdawać i obiecywać, bo to gwarantuje im kolejną kadencję z wysokimi jak na przeciętna polską rzeczywistośc apanażami. Dbają o dostatecznie wysoką liczbę stanowisk, które później mogą obsadzić własnymi ludźmi, w tym samym celu co powyżej. Do tego perspektywa działania i myślenia polskich polityków obliczona jest na jedną góra dwie kadencje, co nie zmusza ich do rozważania skutków ich działań w dłuższym czasie. Mnie natomiast, każde moje działanie zmusza do zastanowienia się jak żyć dalej. Nie biorę kredytów na zabawki dla dzieci, żeby mnie bardziej lubiły i nie kupuję lepszego telewizora, żeby żona nie odeszła ;-).  Już raczej inwestuję dla nich w komputer, angielski, czy sport. A kredyt biorę tylko w celach inwestycyjnych. Czy dzieci czasem płaczą, że nie mają najnowszego zestawu klocków lego i konsoli? Tak. Czy przeniesienie tej filozofi na grunt polityki jest aż tak wymagające, czy ja jestem zbyt naiwny?

      Osobiście szukam, kogoś kto w końcu zaproponuje:

        * Uzależnienia drakońskich składek na ubezpieczenia społeczne w od dochodu prowadzącego działaność – jest zysk są składki, nie ma zysku nie ma składek. To zdecydowanie zwiększy skłonność do zakładania firm.
        * Zlikwidowanie hipokryzji składek płatnych przez pracodawcę, jakoby nie powiększających kwoty brutto na umowie, tak żeby pracownik wiedział ile faktycznie kosztuje jego praca i kto tu jest „wyzyskiwany”.
        zrównanie obciążeń kosztów pracy z podatakiem dochodowym prowadzącego działaność. Jeśli dziś obciążenia na płacę netto wynoszą ponad 45% (nie licząc kosztów rekrutacji, szkoleń, obsługi księgowej i kadr) a podatek liniowy o połowę mniej, to w prosty sposób zachęca to do powiększania szarej strefy. Taniej jest dać pracownikowi „premię” od właściciela, który finansuje ją ze swojego teoretycznego zysku opodatkowanego liniowo, niż wykazać dodatkowe pieniądze na liście płac i dokładać do ZUS. Inaczej mówiąc koszt płacy powinien wynosić netto +19% i koniec. Zdecydowanie zmniejszłyłoby to fikcyjne bezrobocie i ujawniło pełne etaty rozliczane oficjalnie po połowie.
        * Uproszczenie wyliczania składek dla ZUS i US – jest kwota netto – jden procent na ZUS drugi na US i po sprawie, po co mam liczyć 10 różnych składek, niech będzie jedna a US i ZUS niech ją sobie dzielą jak chcą. Zaoszczędzę min jeden dzień pracy, nie potrzebne będą skomplikowane programy, będę miał czas na zajmowanie się biznesem, a nie liczeniem składek, które i tak uprzejma Pani w Zusie liczy ponownie, i co najwyżej stwierdza z triumfem „znów się Pomylił”. Czy to nie głupota? Zus ma system niech zus liczy, unikniemy wielu niepotrzebnych pomyłek. Podobnie ze skarbówką.

          Takich spraw jest dziś naprawde wiele. Większość nie wymaga rewolucji w systemie podatkowym. Tylko dlaczego to mi wydaje się poste, a nie jest w stanie tego wymysleć komisja „Nieprzyjazne Państwo”, ani żadna partia, rządąca w okresie ostatnich 10-15 lat.

          Jeszcze na koniec mój postulat do wszytkich, którzy to przeczytają. Zainteresujmy się konkretami w programach partii, szczególnie gospodarczymi i popatrzmy na nie krytycznie. Nie dajmy się zwieść politycznym celebrytom.

          Życzę sobie i wszystkim osobom w moim kraju, z którego wciąż nie wyemigrowałem, podejmowania mądrych wyborów, bo czasy idą ciężkie.

          Problem skali

          C H I N Y.
          Ostatnio dużo się w naszym kraju mówi o Chinach i o chińskich firmach. Szczególnie w kontekście nieudanej budowy autostrady A2. Odnoszę wrażenie, że większość komentatorów, zarówno z poważnych mediów, jak i anonimowych osób wpisujących komentarze w Internecie, z cichym zadowoleniem śledziły rozstanie chińskiego konsorcjum z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. Całej sprawie towarzyszyły wyraźnie pejoratywne skojarzenia i emocje. Oficjalnie i jakby z ulgą mówi się, że ten casus oddali perspektywę szybkiego wejścia na dużą skalę chińskich firm na polski i europejski rynek budowlany.  Czy my się Chin boimy? Myślę że tak.
          Boimy się, że Chińczycy zabiorą nasze miejsca pracy, że nasze produkty zostaną zastąpione tańszą chińską produkcją, no i ogólnie, że zaleje nas przysłowiowa „chińszczyzna”.
          Zwykle jest tak, że człowiek boi się tego, czego nie zna, a my z pewnością za mało wiemy o Chinach. Polacy raczej są zapatrzeni na dobrobyt Niemiec, Wielkiej Brytanii czy USA i te kraje darzą „cieplejszymi uczuciami”. Będąc w Niemczech rzuciło mi się w oczy, że w niewielkich miasteczkach są dobre restauracje z chińską kuchnią., czego w Polsce trudno uświadczyć. W Londynie wiele osób uczy się już dziś języka chińskiego, a zapotrzebowanie na lektorów dynamicznie wzrasta. Dla amerykańskiego prezydenta dziś to właśnie Chiny są najważniejszym partnerem. Na świecie Chiny są trendy.
          Szwedzkie ministerstwo edukacji zapowiedziało, że język chiński zostanie wprowadzony jako obowiązkowy przedmiot do wszystkich szkół w okresie 10-15 lat. Szwecja jest pierwszym w Europie krajem, który zdecydował się na taki krok. W Polsce jeszcze nie można zdawać matury z języka chińskiego, ale we wspomnianej perspektywie kilkunastu lat raczej taka możliwość się pojawi. Znaczenie języka chińskiego w biznesie wzrasta i stopniowo wyprzedza takie języki jak niemiecki, francuski czy hiszpański. Chińskie Geely Automobile przejęło Volvo. Chińczycy zostali poważnymi inwestorami w greckich portach. Chiny są największym dostawcą mebli na świecie.
          Wpływ Chin na nasze życie jest dużo większy niż tylko poprzez tanią odzież, sprzęty AGD, laptopy i komórki wyprodukowane w jednej z tysięcy chińskich fabryk. Chiny trzymają klucz do wyjścia z kryzysu światowej gospodarki. Według ekspertów ekonomicznych, chińska waluta, której kurs jest sterowany centralnie, jest niedowartościowana od 30-40%. Gdyby ten kurs został urealniony siła nabywcza społeczeństwa chińskiego wzrosłaby i pobudziła popyt na dobra z całego świata. Ruszyłyby gospodarki zarówno w Europie jak i za Atlantykiem. Poprzez zaniżony kurs Chiny wspierają swój eksport, mają ponad 300 mld dolarów rocznie dodatniego salda wymiany handlowej i tworzą olbrzymie rezerwy finansowe. W ten sposób sztucznie umacniane są waluty wszystkich krajów robiących zakupy w Chinach, a szczególne krajów rozwijających się, w tym w pewnym stopniu i Polski. Chiny jednak nie uwolnią kursu juana, co oficjalnie głoszą i nie ma się co łudzić, że misje dyplomatów amerykańskich z prezydentem na czele zrobią wrażenie na Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Chin. Po pierwsze spadłaby atrakcyjność chińskiego eksportu. Chiny straciłyby kroplówkę finansującą ich rozwój. Społeczeństwo, które byłoby stać na więcej dóbr zagranicznych, które poczułoby że ma jakąś swoją własność byłoby dużo trudniejsze w utrzymaniu w ryzach. W konsekwencji szybko doszłoby do niepokojów społecznych o trudnych do przewidzenia skutkach. Chiny wybierają inną drogę, zamiast uwolnić kurs waluty  inwestują za granicami. Kupują obligacje zagrożonych bankructwem państw, kupują nieruchomości i firmy co widać na przykładzie Grecji. Nie pozwalają na rozsypanie się strefy euro, ale za cenę objęcia istotnych wpływów w biznesie. Ekspansja Państwa Środka przeszła na zupełnie inny, bardziej ambitny pułap. Z pewnością w perspektywie kilku lub kilkunastu lat do globalnych korporacji dołączą korporacje chińskie.
          Jednak czy z tego wynika, że Chiny są państwem sukcesu, państwem dobrobytu? Zależy co rozumiemy po pojęciem sukcesu i dobrobytu. Jaki mamy poziom odniesienia. Gospodarka chińska jest drugą największą gospodarką na świecie i jest zbliżona do gospodarki Japonii. Jest to około 1/3 wartości gospodarki USA. Z tym, że USA ma 310 mln obywateli, Japonia 125 mln, a Chiny 1350 mln.  Wartość PKB na osobę plasuje gospodarkę Chińską bardzo blisko ukraińskiej, a jest to ponad 11 razy mniej niż w przypadku Luksemburga, trzy razy mniej niż w przypadku Polski. Do tego dochodzą kolosalne różnice w dystrybucji dochodu. Nieoficjalnie twierdzi się, że 50% bogactwa chińskiego jest w rękach 10% społeczeństwa. Po przeciwnej stronie 10% społeczeństwa żyje poniżej progu ubóstwa, czyli przy dochodach poniżej 400 zł rocznie. Sukcesem jest wprowadzenie w ostatniej dekadzie powszechnego systemu opieki zdrowotnej. Do końca XX wieku w Chinach nie funkcjonowała powszechna opieka medyczna, dziś objęte jest nią około 80% społeczeństwa. Chiny mają ogromny dystans do nadrobienia i muszą rozwój  w jakiś sposób sfinansować.
          Swój plan realizują w sposób bezpardonowy. Kopiują produkty, patentują dokumentacje techniczne, które otrzymują jako załącznik do kontraktu. Są w stanie skopiować całe ustawienie hal produkcyjnych z funkcjonujących w Europie zakładów. W ostatnim czasie otrzymałem dwa listy elektroniczne, gdzie potencjalny rejestrator domen z Chin informuje mnie, że chińska firma zgłosiła się z wnioskiem o zarejestrowanie mojej domeny z sufiksem „ kropka cn ”. Za niewysoką opłatą mogę zarejestrować tę wersję domeny pierwszy! Prawdopodobnie były to listy oszustów, ale taka forma biznesowego wymuszenia też jest prawdopodobna. Jaka musi być skala presji chińskiej gospodarki na świat skoro stosuje się takie chwyty w odniesieniu do małej firmy z małego kraju, gdzieś po przeciwnej stronie globu?
          Chiny to dla mnie, Europejczyka problem skali. Jakiś czas temu odwiedziłem miasto Shenzhen sąsiadujące z Hong Kongiem. Budowa miasta rozpoczęła się w 1979 roku w miejscu wioski rybackiej, nota bene liczącej wtedy 10 tys mieszkańców (ładna mi wioska). Dziś Shenzhen jest jednym z ważniejszych miast w Chinach i nieoficjalnie liczy 17 mln mieszkańców (blisko połowę ludności Polski).  W chińskiej gazecie czytam wiadomości: „China Telecom, operator telefonii komórkowej w pierwszym półroczu tego roku odnotował wzrost liczby abonentów o 60 mln osób”! Przykładów możnaby mnożyć. Z drugiej strony urzekła mnie ich kultura. Muszę przyznać, że 5 000 lat chińskiej cywilizacji robi wrażenie.
          Od Chin nie uciekniemy. Będziemy z nimi robić interesy, bo inaczej się w dzisiejszej globalnej wiosce nie da żyć. Dlatego koniecznie trzeba je jak najlepiej poznać. Pojechać tam i zobaczyć kulturę, skalę, styl,  które w Europie trudno sobie wyobrazić.
          Ostatnio usłyszałem, że 40 tysięcy lat temu Europę zamieszkiwał homo neandertalensis. Ostatecznie został on wyparty przez homo sapiens prawdopodobnie dlatego, że homo sapiens potrafił działać społecznie, w dużych grupach. Dziś działanie zespołowe jest domeną Azjatów, częścią ich kultury. U nas ceni się indywidualność, a z działaniem zespołowym mamy problemy. Mam nadzieję, że nie spotka nas los neandertalczyka.

          Tekst był opublikowany w skróconej wersji w miesieczniku Biznes meble.pl w wydaniu sierpień-wrzesień 2011. Wydawnictwo meble.pl