Problem z komercjalizacją innowacji

Polskie firmy niechętnie opracowują przełomowe innowacje, ponieważ nie stać ich na światową komercjalizację wyników.

Dziś nietypowo chciałbym rozpocząć felieton od odpowiedzi na list od firmy Melaco, który dotarł do redakcji BiznesMeble.pl po felietonie „Meble w paczkach”. We wspomnianym felietonie rzeczywiście nie wymieniłem Melaco jako firmy oferującej system szybkiego montażu mebli „na klik”. Melaco istotnie posiada rewelacyjny, nagradzany system szybkiego montażu mebli, bez użycia narzędzi!  Dlaczego o nim nie napisałem, a wymieniłem trzy inne oryginalne rozwiązania polskich firm? Ponieważ Melaco w istocie oferuje rozwiązanie na licencji szwedzkiej firmy Treespine. Czy ten system spełnia założenia opisane we wcześniejszym felietonie? Tak! Czy jest warty zainteresowania? Tak! Ja natomiast pozostawię sobie swobodę promowania krajowych rozwiązań.

Cała ta sprawa skłoniła mnie do poruszenia problemu komercjalizacji przełomowych innowacji  z polskim rodowodem. Innowacje polskich firm meblarskich zazwyczaj mają charakter „przyrostowy”, to znaczy ulepszamy istniejące rozwiązania, żeby produkować szybciej, lepiej, wydajniej. Niezwykle rzadko pojawiają się wynalazki o przełomowym charakterze, a nawet jeśli się pojawią to spotyka je finansowa klapa, lub są wykupywane przez zagraniczne podmioty. Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem to kwestia trzech czynników: słabości marki kraju, braku pieniędzy i znajomości. Może po części jest to również kwestia średniego dopasowania regulaminów funduszy, które mają zachęcać do aktywności innowacyjnej, badawczej i rozwojowej. Weźmy jakiś przykład. O. Sprężyny auksetyczne opracowane dekadę temu przez konsorcjum z udziałem Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zapewniają niebywały komfort siedzisk. Problem w tym, że aby uruchomić linię produkcyjną takich sprężyn należy zapewnić im zbyt na globalną skalę. Dekadę temu, o ile wiem, nie było w Polsce firmy zainteresowanej zainwestowaniem odpowiedniej sumy pieniędzy w marketing i uruchomienie produkcji. Zbyt duże ryzyko. Wiele projektów unijnych, kolokwialnie mówiąc się „nie spina”, ponieważ koszt opracowania innowacji nie jest uzasadniony z punktu widzenia ekonomiki przedsiębiorstwa, jeżeli ma służyć wyłącznie w tym jednym przedsiębiorstwie. W branży nie ma projektów badawczych o wartości  10 milionów złotych, a nawet 1 miliona. Z resztą co takiego można by opracować za 10 milionów? Ile produktów należy później sprzedać, aby ten nakład zwrócił się z zyskiem?

Jak to więc robią inni? Miałem przyjemność dyskutować z profesorem Tomaszem Szejnerem z Uniwersytetu Cambridge na temat tworzenia ekosystemów innowacji. Robi się to tak. Po pierwsze robi się to dla pieniędzy. Po drugie dla rynku. Po trzecie w sposób kontrolowany. Najlepiej kiedy obok siebie zbiorą się uniwersytet i fundusze inwestycyjne. Jedni mają wiedzę i autorytet, drudzy pieniądze na ryzykowne przedsięwzięcia. W pierwszym etapie naukowcy we współpracy z przemysłem typują nisze rynkowe, w których można wynaleźć coś przełomowego lub czegoś brakuje. Od początku wybierane są tylko takie obszary, na których wiadomo, że da się zarobić, a klienci już oczekują rozwiązań. Po drugie szuka się kogoś kto mógłby zaangażować się w poszukiwanie takich rozwiązań – szuka się zespołów badaczy – oni nie muszą być z uczelni. W skrajnych przypadkach braku doświadczonego zespołu można taki zespół utworzyć dobierając kreatywnych ludzi w konkursach. Zespół otrzymuje określone zadania oraz wszechstronne wsparcie – merytoryczne, marketingowe oraz kapitałowe. Poprzez koneksje uczelni i funduszy zespół jest prowadzony przez cały czas pod kątem spełnienia oczekiwań globalnych klientów. Taki proces inkubacji trwa od 2 do 5 lat i przechodzi przez kolejne kamienie milowe. Jeśli wyznaczonego celu nie da się osiągnąć, praca jest przerywana. Ale zespół nie ponosi konsekwencji finansowych. Żeby osiągnąć zamierzony cel biznesowy, uruchamia się minimum 8-10 zespołów, aby statystycznie zmniejszyć ryzyko niepowodzenia. Sęk w tym, że trzeba w przedstawiony wehikuł zainwestować w przeliczeniu na złotówki około 100 mln złotych. A w Polsce nie ma takich pieniędzy i chętnych, aby podjąć takie ryzyko.