SARS-COV2 rozhuśtał rynek do tego stopnia, że za chwilę możemy się wywrócić. Potrzebujemy stabilizacji przez inwestycje.
Zacznijmy od przypomnienia z podstaw ekonomii. Cena towaru nie zależy od samego towaru, a od układu sił popytu i podaży. Jeśli rośnie popyt to możemy zwiększać cenę, przynajmniej do chwili, gdy podaż ponownie zrównoważy wzrost popytu i cena powróci do wcześniejszego poziomu. Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, żeby przygotować podbudowę pod wyjaśnienie obecnych wzrostów cen.
Przez ostatnie 7 lat przed pandemią popyt wzrastał stabilnie o przeciętnie 5-7% rocznie, choć przyrosty malały. Stabilizacja pozwalała na minimalizowanie zapasów i precyzyjne przewidywanie zapotrzebowania. W styczniu 2020 roku usłyszeliśmy doniesienia o epidemii w Wuhan i o lockdownie w Chinach, w wyniku którego stanęło część fabryk. To z kolei spowodowało nerwowe tworzenie zapasów w wielu firmach w Europie, w tym i w Polsce. Popyt na komponenty i akcesoria notował rekordy wszechczasów. W lutym i marcu 2020 roku wybuchła pandemia wirusa Sars-COV2 w Europie i z dnia na dzień zamknięto znaczną część placówek handlowych. Stanęła część firm, stanął handel. Tym razem popyt na akcesoria i komponenty spadł do minimum. Podobnie prze kilka tygodni padł popyt ze strony klientów indywidualnych. W tym czasie należało chociażby kontraktować drewno z Lasów Państwowych, co w sytuacji braku popytu detalicznego czyniono bardzo ostrożnie. Następnie powrócił popyt detaliczny. Tym razem stymulowany był nakazami pracy zdalnej i zaleceniami pozostania w domach, rezygnacji z wyjazdów wakacyjnych i zwyczajnym strachem przed chorobą. Jesienią i zimą ponownie nasilono restrykcje dotyczące handlu. W marcu 2021 roku restrykcjami objęte były rynki odbierające około 60% polskiego eksportu mebli. Kolejne dołki i górki oraz niepewność spowodowały, że praktycznie wszyscy partnerzy w łańcuchu produkcji zaczęli zwiększać wartość magazynów. Popyt na meble zwiększył się nie tylko z uwagi na zachowania konsumenckie (i to niemal na całym świecie), ale i poprzez rozbudowywanie zapasów. A skoro jest popyt to można zwiększyć ceny, chyba że wzrośnie podaż.
Podaż kształtuje kilka czynników: dostępność oraz koszt materiałów i energii, dostępność kapitału ludzkiego, technologii, etc.. Dostępność materiałów. Akcesoria zakorkowały się przez kilkutygodniowe przestoje w Chinach, a następnie drożały z uwagi na wzrost cen transportu międzynarodowego (transport nie nadążał obsługiwać popytu) i zwiększanie zapasów magazynowych. Płyty jest zbyt mało, ponieważ w trakcie lockdownu nie zakontraktowano odpowiedniej ilości drewna w LP, a LP nigdy nie były elastyczne w reagowaniu na potrzeby rynkowe, żeby „dołożyć drewna na rynek” pomiędzy półrocznymi przetargami. Podobno wprowadzone w 2019 roku niemieckie standardy pomiaru emisyjności formaldehydu dodatkowo wymuszają zmniejszenie wydajności linii produkujących płytę, więc nawet nowe inwestycje z ostatnich lat nie specjalnie poprawiły stronę podażową na rynku krajowym. Kombinaty produkujące chemikalia do spieniania pianki podobno znów mają awarię (tak jak w 2016-2017 roku) i nie mogą dostarczać tyle surowca na ile jest zapotrzebowanie. Prąd drożeje zgodnie z przewidywaniami z uwagi na europejski system opłat za emisję dwutlenku węgla. Wynagrodzenia rosną, ponieważ ludzi do pracy brakuje już nie tylko z powodu starzenia się społeczeństwa, ale i z uwagi na ograniczenia w przyjazdach pracowników z zagranicy oraz z uwagi na absencje wywołane kwarantannami i zwolnieniami chorobowymi. W efekcie podaż nie jest w stanie nadążyć za popytem i ceny rosną.
A kiedy ceny spadną? Wtedy kiedy spadnie popyt albo rozbuduje się podaż. Powinniśmy jako branża silniej zabiegać o budowę w Polsce instalacji do produkcji izocyjanianów, kolejnej fabryki płyt drewnopochodnych, akcesoriów meblowych. Musimy zabiegać o łatwiejsze pozyskanie pracowników zagranicznych oraz inwestować w tańszy prąd czy digitalizację i rozwój technologii produkcji.