American dream

USA w z początkiem listopada (2021) prawdopodobnie zniosą zakaz wjazdu dla Europejczyków wprowadzony w związku z pandemią Covid-19 w marcu 2020. Jak dla mnie to i tak przynajmniej o dwa tygodnie za późno.

Piszę „prawdopodobnie”, ponieważ w momencie kiedy przygotowuję niniejszy felieton jest 5 października i na ten moment dokładna data łagodzenia restrykcji nadal nie została podana. Piszę również, że jakakolwiek data listopadowa to dla mnie „za późno”. Nie obawiajcie się, jednak nic wielkiego się nie stało. Po prostu, aby dotrzeć na targi w High Point musiałem udać się na dwutygodniową misję handlową po za teren Unii Europejskiej i dopiero później wjechać do USA. Pisząc felieton jestem w Kandzie i mam nadzieję tę przymusową wizytę też przekuć w sukces.

Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że po kilku miesiącach koncentracji na sprawach krajowych znów możemy pomyśleć szerzej o rozwoju. Polska wychodzi z pandemii korona-wirusa wzmocniona. Wzmocniona o lepsze procedury, nowe zamówienia, ale i dziesiątki robotów, które zadomawiają się na produkcji. Branża jest rozgrzana, a tegoroczny wzrost produkcji sprzedanej powinien sięgnąć 12 procent. Przyznaję, część tego wzrostu to kwestia osłabienia wartości pieniądza przez inflację. Nie mniej jednak wzrost to wzrost.

Jak tu jednak myśleć o rozwoju przy szalejących cenach surowców? We wrześniu odbyło się przy okazji Kongresu Meblarskiego spotkanie w formie okrągłego stołu, które dotyczyło przyszłości i obecnej sytuacji na rynku mebli i surowców. Obiektywnie mówiąc przyczyny wzrostu cen są uzasadnione turbulencjami postpandemicznymi, dotyczą praktycznie całego świata i chyba trzeba się do nich raczej przyzwyczaić, niż czekać na obniżki. Pisałem o tym wielokrotnie: lockdowny spowodowały przestoje produkcji i zaburzenia w zaopatrzeniu oraz wzrost popytu na meble klientów detalicznych. W efekcie wszyscy zwiększyli stany magazynowe potęgując popyt przy wciąż kulejącej podarzy (absencje, problemy z zaopatrzeniem, etc.). Ceny mebli i surowców mogłyby przestać rosnąć, a może nawet spaść jeśli spadłby popyt. Podobno część handlu w Europie próbuje ograniczać popyt poprzez wyprzedawanie stanów magazynowych, nawet kosztem ograniczonej dostępności towarów. Oczywiście to bardzo niebezpieczne dla producentów, którzy potencjalnie mogą tracić płynność finansową. 

Jest jednak jeszcze jeden aspekt, który w mojej ocenie przełoży się na wysoki popyt na meble z nad Wisły. Mianowicie sytuacja w Ameryce Północnej. Jak wiadomo USA większość mebli importuje z Azji. Na wojnę handlową pomiędzy USA a Chinami i podwyższone cła nakładają się obecnie problemy wywołane przez pandemię. 21 września na rozładunek w Long Beach w Kalifornii czekało 70 statków z ponad 430 tysiącami kontenerów na pokładzie! Czas oczekiwania na rozładunek przekraczał 30 dni (dane za American Shipper). Sytuacja nie poprawi się szybko. Koszty transportu z Azji wzrosły od 5 do 10 razy. Dołóżmy do tego fakt, że wiele azjatyckich krajów nie ma szybkich możliwości realizacji szczepień i w niektórych krajach nadal obowiązuje lockdown, tak jak np. w Wietnamie. Wniosek: amerykańskie sieci muszą szukać dostawców w innych częściach świata.

Ile towaru zamierzają kupić u nowych dostawców? To duża zagadka. Zwróćcie uwagę, że amerykański import mebli sięga 60 mld dolarów. Z tego towary za około 30 mld dolarów importowane są z Chin, za 10 mld z Meksyku i po około 4,5 mld dolarów z Kanady i Wietnamu. Załóżmy więc, że przeniesione zostanie 10 procent obecnych zakupów – to 6 miliardów. Dla porównania produkcja mebli w Polsce to około 12,5 mld dolarów. Ponieważ jesteśmy drugim na świecie eksporterem mebli to siłą rzeczy oczy wielu importerów są obecnie zwrócone na Polskę. Mam obecnie konkretne przesłanki żeby twierdzić, że polski eksport do USA wkrótce się podwoi. Zbyt często ostatnio słyszałem: „Tomek jesteśmy zmęczeni problemami z importem z Azji. Powiedz nam kto chce się rozwijać na rynku USA.” „Ci, którzy są na targach w High Point!” – odpowiedziałem.

Nowy wymiar

Świat wirtualny to już nie tylko gry i zabawy, ale prawdziwa przestrzeń, którą wykorzystuje biznes. Przemysł meblowy też.

Wirtual. Można powiedzieć, że ja urodziłem się w czasach przed internetowych. Pierwszy komputer dostałem dopiero w wieku 7 lat – był to 8 bitowy ZX Spectrum. Pierwsze zajęcia z Internetem miałem prawdopodobnie w 1994 roku w liceum. Dopiero od 2007 roku mam nieograniczony dostęp do Internetu  – zawsze online. Piszę o tym dlatego, żeby odróżnić się od pokolenia Z – które urodziło się już w całkowicie „onlajnowym” świecie i dla których świat wirtualny jest integralną częścią normalnego świata. To ja niepotrzebnie rozdzielam świat na realny i wirtualny. To błąd wynikający z mojego cyfrowego niedorozwinięcia. Świat jest jeden i posiada obecnie bardzo fajne cyfrowe rozszerzenie, które można udoskonalać jak kolejne wersje smartfonów. Tak samo jak elektryczność jest elementem świata, w którym żyjemy, tak samo wszelkie nasze doświadczenia bazujące na cyfrowych usługach.

Metavers.  będzie nowym wymiarem korzystania z cyfrowego świata. Koncepcja Metavers polega na integracji cyfrowych światów, które tworzone przez internetowych gigantów takich jak Facebook, Google, Apple, czy Fortnite, Roblox, Mojang i wielu innych obecnie funkcjonują osobno. Znacie w ogóle te nazwy? Mają setki milionów użytkowników, którzy bawią się, grają, tworzą, pracują, wydają lub zarabiają prawdziwe pieniądze. Mają usługi, z których można korzystać za pomocą smartfona, komputera, ale ich efekty mogą być nie tylko wirtualne, ale również całkowicie namacalne. W czasach mojej młodości, największe, stworzone przez dziesiątki godzin cyfrowe imperium mogło upaść wraz z przerwą w dostawie prądu, uszkodzeniem dyskietki, awarią komputera. Dziś wszystko ląduje w chmurach, wielokrotnie zabezpieczonych. Mogą być podłączone do nich miliony różnych aktywnych końcówek wykonujących działania. Od prostego włączania i wyłączania światła, przez sprawdzanie pogody na Malediwach za pomocą kamer on-line, po sterowanie elektrowniami atomowymi. Połączenie cyfrowych instancji raz jeszcze przemebluje nasz świat. Będzie można wymieniać się artefaktami, tworzyć hybrydowe historie, obracać swobodnie wirtualnymi dobrami płynnie wymienialnymi na tradycyjne. Ludzie będą się posługiwać cyfrowymi avatarami umożliwiającymi wierne symulowanie spotkań, narad, zabaw w różnych miejscach i czasie w zależności od potrzeby czy fantazji twórców.

Meble. Co to ma wspólnego z meblami? Z jednej strony szeroko rozwinie się cyfrowe odbicie tradycyjnych produktów – więc również i mebli. Z drugiej, będzie można tworzyć meble w formie cyfrowej a następnie drukować je na drukarkach 3d w dowolnym miejscu na świecie. Z trzeciej w końcu będzie można użyć cyfrowego świata do opowiadania i prezentowania fizycznych obiektów. Po czwarte zmieni się handel z e-commerce na virtual-commerce.  I tak dalej, itd, itd. Kolejne zastosowanie będzie można mnożyć w nieskończoność.

Puenta. Pandemia Covid-19 spowodowała niespotykane przyspieszenie w cyfrowych technologiach i ograniczyła mobilność ludzi. Czy to dla bezpieczeństwa, czy dla wygody i oszczędności znaczną część spotkań biznesowych przenieśliśmy na platformy konferencyjne. Powstały wirtualne targi – ale na nich nikt nie pokazywał nowości, bo nie miał jak – tylko podtrzymywał relacje. Wyobraźcie sobie moje zdumienie kiedy VMG Expo zaprezentowało podczas webinarium OIGPM wirtualny salon! Taki, do którego możesz zaprosić klientów na spotkanie online – niby jak na zoomie czy teams, ale z doskonałą oprawą wizualną przestrzeni, mechaniką swobodnego przemieszczania się i możliwością prezentacji nowych modeli mebli, akcesoriów czy czego tylko sobie wymarzysz. Czy to jeszcze gra czy rzeczywistość? Chodzisz, rozmawiasz, oglądasz – twój mózg przestaje rejestrować, że tak naprawdę siedzisz na fotelu przed ekranem komputera. Niezwykła i zupełna zmiana doświadczenia. Jestem przekonany, że wkrótce cyfrowe kopie swoich tradycyjnych showroomów będą mieli wszyscy znaczący gracze.  Metavers jest bliżej niż myślicie. Przygotujcie się!

70 miliardów

Polska branża meblarska mogłaby na koniec 2025 roku sprzedać produkty za 70 miliardów złotych. Mogłaby, ale czy da radę?

Przed pandemią napisałem, że w trakcie kolejnej dekady polskie meblarstwo może podwoić swoją produkcję, czyli z poziomu 50 miliardów złotych wzrosnąć do około 100 miliardów złotych na koniec 2030 roku. Aby ten rozwój miał miejsce potrzeba pozytywnego ułożenia kilku czynników. Wzrostu mocy produkcyjnych, poprawy wydajności już istniejących fabryk, zwiększenia skali importu komponentów i półfabrykatów oraz zwiększenia wartości dodanej produktów polskiego meblarstwa.

W ubiegłym roku utrzymaliśmy wartość z 2019 czyli około 50,6 miliarda. Wiadomo pandemia. Wartość produkcji w roku bieżącym szacujemy, że wzrośnie o około 12%. W 2022 roku o kolejne 8%. W latach następnych (2023-2025) o średnio 5-6%. Nota bene nie wierzę w opublikowane w lipcu dane GUS jakoby wartość produkcji meblarskiej w 2020 roku wyniosła 52,4 miliarda złotych. Oznaczałoby to, że mikro firmy wzrosły o 50%, podczas gdy cała reszta firm małych, dużych i średnich ledwie wyszła na zero.

Z resztą GUS od wielu lat zawyża dane o wynikach gospodarki z poprzedniego roku, akurat przed przygotowaniem ustawy budżetowej, aby później na koniec roku skorygować owe dane. Kto jednak będzie wtedy pamiętał, że wyniki nie były tak dobre, dług był większy, a prognozy wzrostu nie tak optymistyczne. Stawiam dobrą kolację o zakład, że w grudniu wyniki branży meblarskiej za rok 2020 zostaną przez GUS skorygowane w dół.

Wróćmy do mebli, a właściwie surowców. 7 maja 2021 roku padł historyczny rekord ceny drewna konstrukcyjnego na amerykańskiej giełdzie NASDAQ – 1670 dolarów za około 2,36 metra sześciennego. Było to około 4 razy więcej niż przed pandemią (około 400 dolarów) i aż 6,5 razy więcej niż w minimum po wybuchu pandemii. Koszty budowy domu jednorodzinnego w USA wzrosły średnio o 36 000 dolarów, a przestraszeni skalą wzrostów Amerykanie ostudzili swoje zapędy budowlane. W efekcie cena drewna na wspomnianej giełdzie w dniu przygotowania niniejszego artykułu wynosi 470 dolarów.

Popatrzmy na nasz rynek surowcowy i rynek mebli. Na podstawie sygnalnego badania kosztów produkcji wśród firm dużych i średnich ważony strukturą zużycia materiałów wzrost cen wyniósł dla mebli skrzyniowych 25%, a dla mebli tapicerowanych aż 33%. Koszt płyty w hurtowniach dla stolarzy wzrósł prawie trzykrotnie i po delikatnej korekcie utrzymuje się na poziomie ponad 2,5 razy wyższym niż przed pandemią. Do tego wynagrodzenia w ciągu roku wzrosły aż o 16%, a energia nawet o 60%. Z drugiej strony badamy od lutego koszyk ponad 500 produktów w 12 sieciach handlowych i zaobserwowaliśmy łączny wzrost cen już na poziomie 9 procent.

Podobnie jak komentatorzy w USA uważam, że obecna sytuacja inflacyjna jest efektem niedopasowania podaży i popytu. A dokładniej mówiąc znaczącej nadwyżki popytu nad podażą. Czy i kiedy sytuacja ustabilizuje się? Cena drewna w USA już spadła. Na rynku polskim poprawiła się póki co dostępność towarów, a ceny według moich źródeł nieznacznie opadły. Spodziewam się, że ceny w sklepach jeszcze będą rosły, ponieważ obecna skala podwyżek prawdopodobnie nie skompensowała wzrostu kosztów produkcji. Jak dużo zaakceptują klienci sieciowi i na końcu ci detaliczni?

Można powiedzieć, że w zasadzie to realizuje się scenariusz wzrostu wartości dodanej produkcji meblarskiej, o którym pisałem na wstępie. Można powiedzieć, że koszty produkcji mebli w Polsce wyrównują się z rozwiniętymi krajami Unii Europejskiej. Że przez bezprecedensowy wzrost kosztów produkcji oraz duży popyt wzrosty cen musiały zaakceptować duże sieci handlowe. Jest jednak pewne „ale”. W ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia raczej z bańką spekulacyjną niż realizacją strategicznego planu rozwoju. Wiele firm nie było w stanie odpowiednio się przygotować do sytuacji cenowej i poniosło straty. Pamiętajmy, że cała branża będzie się rozwijać, jeśli wszystkie etapy łańcucha wartości będą przynosiły zysk. Jeśli któryś z nich będzie nierentowny, wtedy całość się zawali. Najważniejsi gracze powinni usiąść do stołu i zastanowić się nad korzystną dla wszystkich strategią rozwoju. Zapraszam do rozmów!

Wakacyjna rzeczywistość

Bardzo chcemy przed-covidowej normalności, spotkań, wakacji, słońca i wypoczynku.

Zaszczepiłem się w pierwszym możliwym terminie dla mojego rocznika. Wpisałem się w trend turystyki szczepionkowej i już następnego dnia po otwarciu możliwości szczepień znalazłem mały ośrodek zdrowia, który oferował wybraną przeze mnie szczepionkę. Co prawda było to około sto kilometrów od mojego domu, ale to nie problem. Pierwszą dawkę przyjąłem 29 kwietnia, natomiast drugą 2 czerwca. Dwa tygodnie później mogłem już cieszyć się unijnym certyfikatem szczepienia i prawie nieskrępowaną wolnością w wyborach możliwości wypoczynku.

Najpierw udało się połączyć przyjemne z pożytecznym i zrealizowaliśmy wspólnie z MGJ z Leśniewa oraz profesorem Pawłem Kozakiewiczem z Instytutu Nauk Drzewnych i Meblarstwa SGGW szkolenie z nauki o drewnie i klasyfikacji tarcicy ogólnego przeznaczenia. Przyjemności przygotowane przez gospodarzy, czyli MGJ, obfitowały w morskie atrakcje – regaty na małych żaglówkach i szybkich łodziach motorowych, a także w wieczorne tańce. Wszyscy tak bardzo potrzebowali tego spotkania, po miesiącach lockdownów i zamknięcia w domach, że kolacja przeciągnęła się do wschodu słońca!

Później udało się wyskoczyć na krótki urlop z małżonką nad morze trochę cieplejsze niż Bałtyk. W między czasie rozgrzewała nasz cały zespół myśl o słonecznej Turcji, z którą zrobiliśmy wydarzenie polegające na „onlajnowych” spotkaniach producentów tkanin z Turcji i producentów mebli tapicerowanych. Mamy nadzieję, że po udanym wydarzeniu, w kolejnym kroku pojedziemy jeszcze przed końcem lata odwiedzić w Turcji nowopoznanych partnerów. Kolejny mój przystanek to Erewań w Armenii. Znów bardziej służbowo niż prywatnie – raczej bez czasu na zwiedzanie, ale nowe miejsce i nowy kraj zawsze mnie ekscytują. Do tego jeszcze pełnowymiarowy urlop z całą rodziną nad ukochanym przez nas Adriatykiem. Starsi synowie też już zaszczepieni. Małżonka również. Kradniemy każdy możliwy dzień na wyrwanie się z domu, aby nabrać pozytywnej energii, poprawić produkcję witaminy D – wiadomo zależnej od ilości słońca; zmienić klimat miejsca.

Wiele osób właśnie w ten sposób odreagowuje ostatni rok. Chcemy przed-covidowej normalności, spotkań, wakacji, słońca i wypoczynku. Normalność z okresu sprzed pandemii już raczej nie wróci, ale z tą nową normalnością też da się żyć. Zawsze mamy maseczki ze sobą i unikamy zatłoczonych lokalizacji bardziej niż kiedyś, czasem trzeba wykonać test lub wypełnić ankietę, ale nie ma problemu aby nacieszyć się podróżami. Jeśli kiedyś sprawdzaliśmy na mapach, gdzie w weekend będzie okno pogodowe to teraz sprawdzamy, gdzie jest mniej zakażeń. No i spodziewamy się, że na jesieni znów przyjdzie nam spędzać większość czasu w domu…

Spodziewam się, że okres wakacyjny zgodnie ze wcześniejszymi prognozami, da kilka chwil wytchnienia branży meblarskiej. Pewnie nie zbyt dużo, ale jednak. Spodziewam się, że popyt na meble w wakacje ostudzi się odrobinę, a ceny materiałów i ich dostępność ustabilizują. Pewnie nie na długo, ponieważ ruch na rynku nieruchomości jest rekordowy, a popyt ze strony USA nie tylko koniunkturalnie, ale i strategicznie odwraca się od Azji i szuka nowych miejsc zaopatrzenia. Potwierdzają to obecne statystyki eksportu materiałów płytowych – wzrost na niektórych kategoriach w okresie ostatniego roku wynosi 400-500 procent. Można powiedzieć, że dotyczy to niskiej bazy odniesienia, ale na przestrzeni lat sprawa jest bezprecedensowa.

Wraz z jesienią spodziewam się kolejnej fali zachorowań, lockdownów, dalszego wzrostu cen i wysokiego popytu na meble. Uważam, że trzeba poważnie rozważyć budowę kolejnych fabryk płyt wiórowych oraz instalacji do produkcji komponentów do pianek w Polsce lub w naszym bliskim sąsiedztwie. Ale zanim to się stanie trzeba szukać alternatywnych dostawców i podwykonawców. Turcja? Armenia? Kazachstan? Ach ! Szykują się nowe podróże!

Quo vadis handlu meblami?

Co dzieje się z niezależnymi sklepami meblowymi? Obawiam się, że w większości nic dobrego.

W 2014 roku napisałem felieton „Dużemu uwierzę, z małego będę kpił” – rzecz dotyczyła przewagi rozwiązań handlu sieciowego nad niezależnym. Sprawdźmy wyniki kilku głównych podmiotów. Liczba sklepów IKEA wzrosła z 8 do 12, a obroty z 2,38 do 4,33 mld złotych. Liczba sklepów Agata wzrosła z 16 do 31, a obroty z 671 milionów do 1,8 mld złotych. Obroty Jysk wzrosły z 1,3 do blisko 3 mld złotych. W tym czasie liczba podmiotów zarejestrowanych pod kodem PKD 4759 „Sprzedaż detaliczna mebli, sprzętu oświetleniowego i pozostałych artykułów użytku domowego prowadzona w wyspecjalizowanych sklepach” w Polsce spadła z 9 230 do 8 355 (stan na 30.09.2020). Liczba punktów handlowych ograniczona została jeszcze bardziej.

Miałem okazję w minionych miesiącach odwiedzić ponad 50 salonów oferujących meble w miastach, które nie należą do grupy najbogatszych. Nota bene z punktu widzenia rynku meblarskiego Polska nie dzieli się na Polskę A i B, ale raczej na Polskę I ligi, II Ligi i III ligi. Zainteresowanych zapraszam do osobistego kontaktu. A więc podróżowałem po miastach drugiej ligi. Jakże mój światopogląd o handlu meblami został boleśnie zweryfikowany. Może wyjaśnię. We wszystkich odwiedzonych miastach były sklepy IKEA, AGATA, KLER, BODZIO, VOX i tu prawie mógłbym zakończyć wymienianie miejsc wartych odwiedzenia. Pozostałe sklepy to sklepy niezależne i w przytłaczającej większości nie sprawiały dobrego wrażenia. Dało się zaobserwować kilka strategii. Pierwsza: po taniości – powierzchnia niby duża, wybór niby jest, ale z pewnością nie urządził bym tak swojego mieszkania. Z zakamarków wygląda PRL, obiekty zamortyzowały się dawno, a fundusz rewitalizacyjny rozszedł się wraz z wydatkami właścicieli. Druga strategia –- sprzedajemy meble razem z kuchniami. Obok kilku zestawów mebli kuchennych prezentuje się kilka zestawów stołów z krzesłami, sypialni lub mebli skrzyniowych. Powierzchnia mała, ale dobrze urządzona – meble sprzedajemy z katalogów. Strategia trzecia – meble sprzedajemy z materiałami podłogowymi. Głownie sprzedajemy podłogi, drewniane lub glazurę i terakotę, a gdzieś w rogu prezentujemy kilka mebli i sprzedajemy więcej z katalogów. To ciekawa strategia, ponieważ pozwala dużo wcześniej nawiązać relację z klientami, którzy remontują gruntownie lub wyposażają nowo wybudowany dom. Minusem jest to, że rzadko wracają po meble. Strategia czwarta – butiki z dekoracjami i meblami. Malutkie. Czasem o powierzchni 50 mkw, rzadko powyżej 100 mkw. Jakże mało można spotkać dobrze urządzonych salonów proponujących na miejscu szerszą ofertę mebli. Dałoby się wskazać jeszcze kilka hybrydowych rozwiązań.

Niegdyś salony niezależne obsługiwały swoje miasta i regiony kompleksowo w meble. Dziś muszą szukać dodatkowych zajęć, aby utrzymać się na rynku. Jak sfinansować rozwój? Czy internet może być rozwiązaniem? To trudne pytania, które należy rozpatrywać indywidualnie. Nasze nowe badanie – Wskaźnik cen mebli – daje obraz jaka walka toczy się o klienta. Rozmowa z zaprzyjaźnionym producentem mebli dobitnie pokazuje, że odpowiedzialność za sprzedaż leży po stronie handlu. Więc to handel musi przedstawić wiarygodny pomysł na sprzedaż, który zechcą sfinansować banki. Żeby banki chciały finansować rozwój handlu meblami najlepiej przedstawić im pomysł na sieć. Zobaczcie – może rozwijać się Żabka i Dino, a meble jakoś nie znalazły pomysłu na rozwój. Stoją za tym lata prosperity i przyzwyczajenia właścicieli do niezależności. Tylko czy taki model da się obronić? Tak jak w przypadku innych produktów, tak i w branży meblarskiej ma zastosowanie stara podstawowa ekonomiczna zasada. Cena nie zależy od produktu tylko od układu popytu i podaży. Dalej cena odbija się na układzie przychody versus koszty – a to ostatecznie decyduje o możliwościach rozwoju.

Sprawdzamy ceny mebli

Na polskim rynku do niedawna nie było systematycznego badania cen produktów meblarskich, ale teraz już jest.

Wielu narzeka na GUS, że dostarcza dane niedokładne, zbyt ogólne, zbyt późno, nie pasujące do potrzeb branży. Ja akurat GUS szanuję ponieważ jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. No ale dużą zaletą GUS’u jest systematyczność i prowadzenie badań na dużych grupach. Co do terminu i dokładności danych też mam zastrzeżenia, ale z biegiem lat i tak jest co raz lepiej. Niemniej jednak – tak jak jest z parametrami elektronów – nie można poznać wszystkich na raz – tak też jest z danymi o branży meblarskiej – wszystkiego na raz nie poznamy.

Badanie branży stanowi pewne wyzwanie również dla osób, które się w tym specjalizują. Głównym problemem jest nieufność i przekonanie, że lepiej jest nie dzielić się danymi. Lepiej działać na „czuja”. W wielu firmach wciąż kształtowanie strategii w oparciu o dane jest nieosiągalne. Ja od lat mam przekonanie, że aby zarządzać trzeba mierzyć. I to mierzyć nie tylko własne wyniki, ale również otoczenia gospodarczego. To co robią firmy w moim otoczeniu jest dla mnie równie istotne jak to, co się dzieje w mojej firmie. Na przykład jeśli inni podnoszą ceny, a ja nie, to może oznaczać, że gubię zyski. Jeśli inni obniżają ceny,  a ja nie, to może oznaczać, że przestaję być konkurencyjny. Tak jak pisałem w poprzednim felietonie „cena produktu nie zależy od samego produktu” a od gry popytu i podaży.

Ostatni rok pokazał nam jeszcze wyraźniej jaką wagę ma szybkie reagowanie na bodźce rynkowe. Jeszcze dwa lata temu kiedy rozmawiałem z przedsiębiorcami, twierdzili oni, że rynek meblarski wystarczy badać raz na rok, a nawet raz na dwa lata. Tymczasem w ubiegłym roku zapotrzebowanie na analizy było w wydaniu niemalże tygodniowym. Oczywiście mówimy tu o wyjątkowym roku. Digitalizacja, o której piszemy od jakiegoś czasu, pozwala na jeszcze dalej idące zmiany, a mianowicie na badania on-line z raportowaniem na żywo. Takie rozwiązania też już są dostępne na rynku, ale uwzględniając specyfikę branży nie sądzę, aby już obecnie było uzasadnione stosowanie takich rozwiązań na szeroką skalę.

Spróbuję teraz powiązać trzy przedstawione wyżej zagadnienia. Primo. Skoro nie ma dobrych danych branżowych to podejmiemy się takie dane zbierać. Będziemy działać długofalowo i systematycznie. Będziemy zbierać informacje na dużej grupie. Secundo. Będziemy zbierać takie dane, który w sposób prosty pozwolą „niespecjalistom” wyciągać wnioski i kształtować strategię w firmach. Jednocześnie będą to dane łatwo dostępne dla „każdego”. Tertio. Wykorzystamy digitalizację, aby dane mieć szybko i tanio. To jest kierunek, w którym rozwija się B+R Studio.

Teraz do konkretów.  Zaczynamy od wskaźnika cen mebli. Już w maju po raz pierwszy ogłosimy wyniki badania cen mebli. Od kilku miesięcy zbieramy dane na temat kilkuset wytypowanych produktów z 10 największych sklepów. Produkty pogrupowane są w 21 kategorii od krzeseł i stołów, przez meble tapicerowane różnych typów, po meble skrzyniowe i materace, meble młodzieżowe czy home office. W pierwszym tygodniu miesiąca będziemy ogłaszać publicznie wskaźnik inflacji meblarskiej. Chętni będą mogli poznać szczegóły, a mianowicie jak wyglądała inflacja w poszczególnych kategoriach mebli czyli o jaki procent zmieniły się ceny na przykład stołów z drewna litego, a o ile tych z płyty. Będzie można również sprawdzić jakie ruchy cenowe wykonały poszczególne sklepy. Dzięki takim informacjom producenci mebli, handlowcy, dostawcy dla meblarstwa będą mogli precyzyjnie zmierzyć zmiany zachodzące na rynku i szybko reagować na postępowanie konkurencji. Decyzje będzie można podejmować na podstawie obiektywnych danych, a nie na wyczucie. Wskaźnik inflacji meblarskiej to pierwszy z nowych produktów B+R Studio. Jeśli chcą Państwo od pierwszej edycji mieć pełne i szczegółowe dane o wskaźniku inflacji meblarskiej albo dowiedzieć się więcej jak to badanie działa, zapraszam do bezpośredniego kontaktu: tomek@brstudio.eu

Co dziś boli branżę meblarską?

SARS-COV2 rozhuśtał rynek do tego stopnia, że za chwilę możemy się wywrócić. Potrzebujemy stabilizacji przez inwestycje.

Zacznijmy od przypomnienia z podstaw ekonomii. Cena towaru nie zależy od samego towaru, a od układu sił popytu i podaży. Jeśli rośnie popyt to możemy zwiększać cenę, przynajmniej do chwili, gdy podaż ponownie zrównoważy wzrost popytu i cena powróci do wcześniejszego poziomu. Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, żeby przygotować podbudowę pod wyjaśnienie obecnych wzrostów cen.

Przez ostatnie 7 lat przed pandemią popyt wzrastał stabilnie o przeciętnie 5-7% rocznie, choć przyrosty malały. Stabilizacja pozwalała na minimalizowanie zapasów i precyzyjne przewidywanie zapotrzebowania. W styczniu 2020 roku usłyszeliśmy doniesienia o epidemii w Wuhan i o lockdownie w Chinach, w wyniku którego stanęło część fabryk. To z kolei spowodowało nerwowe tworzenie zapasów w wielu firmach w Europie, w tym i w Polsce. Popyt na komponenty i akcesoria notował rekordy wszechczasów. W lutym i marcu 2020 roku wybuchła pandemia wirusa Sars-COV2 w Europie i z dnia na dzień zamknięto znaczną część placówek handlowych. Stanęła część firm, stanął handel. Tym razem popyt na akcesoria i komponenty spadł do minimum. Podobnie prze kilka tygodni padł popyt ze strony klientów indywidualnych. W tym czasie należało chociażby kontraktować drewno z Lasów Państwowych, co w sytuacji braku popytu detalicznego czyniono bardzo ostrożnie. Następnie powrócił popyt detaliczny. Tym razem stymulowany był nakazami pracy zdalnej i zaleceniami pozostania w domach, rezygnacji z wyjazdów wakacyjnych i zwyczajnym strachem przed chorobą. Jesienią i zimą ponownie nasilono restrykcje dotyczące handlu. W marcu 2021 roku restrykcjami objęte były rynki odbierające około 60% polskiego eksportu mebli. Kolejne dołki i górki oraz niepewność spowodowały, że praktycznie wszyscy partnerzy w łańcuchu produkcji zaczęli zwiększać wartość magazynów. Popyt na meble zwiększył się nie tylko z uwagi na zachowania konsumenckie (i to niemal na całym świecie), ale i poprzez rozbudowywanie zapasów. A skoro jest popyt to można zwiększyć ceny, chyba że wzrośnie podaż.

Podaż kształtuje kilka czynników: dostępność oraz koszt materiałów i energii, dostępność kapitału ludzkiego, technologii, etc.. Dostępność materiałów. Akcesoria zakorkowały się przez kilkutygodniowe przestoje w Chinach, a następnie drożały z uwagi na wzrost cen transportu międzynarodowego (transport nie nadążał obsługiwać popytu) i zwiększanie zapasów magazynowych. Płyty jest zbyt mało, ponieważ w trakcie lockdownu nie zakontraktowano odpowiedniej ilości drewna w LP, a LP nigdy nie były elastyczne w reagowaniu na potrzeby rynkowe, żeby „dołożyć drewna na rynek” pomiędzy półrocznymi przetargami. Podobno wprowadzone w 2019 roku niemieckie standardy pomiaru emisyjności formaldehydu dodatkowo wymuszają zmniejszenie wydajności linii produkujących płytę, więc nawet nowe inwestycje z ostatnich lat nie specjalnie poprawiły stronę podażową na rynku krajowym. Kombinaty produkujące chemikalia do spieniania pianki podobno znów mają awarię (tak jak w 2016-2017 roku) i nie mogą dostarczać tyle surowca na ile jest zapotrzebowanie. Prąd drożeje zgodnie z przewidywaniami z uwagi na europejski system opłat za emisję dwutlenku węgla. Wynagrodzenia rosną, ponieważ ludzi do pracy brakuje już nie tylko z powodu starzenia się społeczeństwa, ale i z uwagi na ograniczenia w przyjazdach pracowników z zagranicy oraz z uwagi na absencje wywołane kwarantannami i zwolnieniami chorobowymi. W efekcie podaż nie jest w stanie nadążyć za popytem i ceny rosną.

A kiedy ceny spadną? Wtedy kiedy spadnie popyt albo rozbuduje się podaż. Powinniśmy jako branża silniej zabiegać o budowę w Polsce instalacji do produkcji izocyjanianów, kolejnej fabryki płyt drewnopochodnych, akcesoriów meblowych. Musimy zabiegać o łatwiejsze pozyskanie pracowników zagranicznych oraz inwestować w tańszy prąd czy digitalizację i rozwój technologii produkcji.

Problem z komercjalizacją innowacji

Polskie firmy niechętnie opracowują przełomowe innowacje, ponieważ nie stać ich na światową komercjalizację wyników.

Dziś nietypowo chciałbym rozpocząć felieton od odpowiedzi na list od firmy Melaco, który dotarł do redakcji BiznesMeble.pl po felietonie „Meble w paczkach”. We wspomnianym felietonie rzeczywiście nie wymieniłem Melaco jako firmy oferującej system szybkiego montażu mebli „na klik”. Melaco istotnie posiada rewelacyjny, nagradzany system szybkiego montażu mebli, bez użycia narzędzi!  Dlaczego o nim nie napisałem, a wymieniłem trzy inne oryginalne rozwiązania polskich firm? Ponieważ Melaco w istocie oferuje rozwiązanie na licencji szwedzkiej firmy Treespine. Czy ten system spełnia założenia opisane we wcześniejszym felietonie? Tak! Czy jest warty zainteresowania? Tak! Ja natomiast pozostawię sobie swobodę promowania krajowych rozwiązań.

Cała ta sprawa skłoniła mnie do poruszenia problemu komercjalizacji przełomowych innowacji  z polskim rodowodem. Innowacje polskich firm meblarskich zazwyczaj mają charakter „przyrostowy”, to znaczy ulepszamy istniejące rozwiązania, żeby produkować szybciej, lepiej, wydajniej. Niezwykle rzadko pojawiają się wynalazki o przełomowym charakterze, a nawet jeśli się pojawią to spotyka je finansowa klapa, lub są wykupywane przez zagraniczne podmioty. Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem to kwestia trzech czynników: słabości marki kraju, braku pieniędzy i znajomości. Może po części jest to również kwestia średniego dopasowania regulaminów funduszy, które mają zachęcać do aktywności innowacyjnej, badawczej i rozwojowej. Weźmy jakiś przykład. O. Sprężyny auksetyczne opracowane dekadę temu przez konsorcjum z udziałem Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Zapewniają niebywały komfort siedzisk. Problem w tym, że aby uruchomić linię produkcyjną takich sprężyn należy zapewnić im zbyt na globalną skalę. Dekadę temu, o ile wiem, nie było w Polsce firmy zainteresowanej zainwestowaniem odpowiedniej sumy pieniędzy w marketing i uruchomienie produkcji. Zbyt duże ryzyko. Wiele projektów unijnych, kolokwialnie mówiąc się „nie spina”, ponieważ koszt opracowania innowacji nie jest uzasadniony z punktu widzenia ekonomiki przedsiębiorstwa, jeżeli ma służyć wyłącznie w tym jednym przedsiębiorstwie. W branży nie ma projektów badawczych o wartości  10 milionów złotych, a nawet 1 miliona. Z resztą co takiego można by opracować za 10 milionów? Ile produktów należy później sprzedać, aby ten nakład zwrócił się z zyskiem?

Jak to więc robią inni? Miałem przyjemność dyskutować z profesorem Tomaszem Szejnerem z Uniwersytetu Cambridge na temat tworzenia ekosystemów innowacji. Robi się to tak. Po pierwsze robi się to dla pieniędzy. Po drugie dla rynku. Po trzecie w sposób kontrolowany. Najlepiej kiedy obok siebie zbiorą się uniwersytet i fundusze inwestycyjne. Jedni mają wiedzę i autorytet, drudzy pieniądze na ryzykowne przedsięwzięcia. W pierwszym etapie naukowcy we współpracy z przemysłem typują nisze rynkowe, w których można wynaleźć coś przełomowego lub czegoś brakuje. Od początku wybierane są tylko takie obszary, na których wiadomo, że da się zarobić, a klienci już oczekują rozwiązań. Po drugie szuka się kogoś kto mógłby zaangażować się w poszukiwanie takich rozwiązań – szuka się zespołów badaczy – oni nie muszą być z uczelni. W skrajnych przypadkach braku doświadczonego zespołu można taki zespół utworzyć dobierając kreatywnych ludzi w konkursach. Zespół otrzymuje określone zadania oraz wszechstronne wsparcie – merytoryczne, marketingowe oraz kapitałowe. Poprzez koneksje uczelni i funduszy zespół jest prowadzony przez cały czas pod kątem spełnienia oczekiwań globalnych klientów. Taki proces inkubacji trwa od 2 do 5 lat i przechodzi przez kolejne kamienie milowe. Jeśli wyznaczonego celu nie da się osiągnąć, praca jest przerywana. Ale zespół nie ponosi konsekwencji finansowych. Żeby osiągnąć zamierzony cel biznesowy, uruchamia się minimum 8-10 zespołów, aby statystycznie zmniejszyć ryzyko niepowodzenia. Sęk w tym, że trzeba w przedstawiony wehikuł zainwestować w przeliczeniu na złotówki około 100 mln złotych. A w Polsce nie ma takich pieniędzy i chętnych, aby podjąć takie ryzyko.

Wkrótce odwilż

Czekamy na zakończenie zimy równie niecierpliwie jak na zakończenie restrykcji pandemicznych.

Zima momentami jest piękna, momentami irytująca, momentami obezwładniająco bezlitosna. Piękny jest świeży śnieg gdy spokojnie pada za oknem, ale już zaspy, gołoledź i kilkunastostopniowy mróz mogą wyłączyć z funkcjonowania nie jeden samochód i pokrzyżować wiele planów. Całe szczęście, że każda zima kiedyś się kończy, a w naszej strefie klimatycznej jesteśmy do tego cyklu przyzwyczajeni. Skończy się kiedyś również pandemia COVID-19. Tu wiemy zdecydowanie mniej odnośnie tego, kiedy się spodziewać odwołania zakazów. Ostatni rok pokazał mi, że podobnie jak prognozy pogody, tak przewidywania koniunktury meblarskiej w takich warunkach mogą być obarczone dużym błędem. W zasadzie pozostaje tylko możliwie jak najszybsze odczytywanie zmian i prognozowanie krótkoterminowe.

W połowie stycznia 2021 przeprowadziłem dziesiątą falę badania wpływu COVID-19 na branżę meblarską i najważniejszym hasłem, które przewijało się przez większość wywiadów było „niepewność jutra”. Niby zamówienia w większości firm były, ale wciąż przedłużane restrykcje wprowadzają poczucie lęku. Nie wiemy czy partnerzy będą mogli prowadzić swój biznes? W jakich warunkach i kiedy? Może uderzenie przyjdzie z inne strony, na przykład załamania gospodarczego w sektorze turystyki, hoteli czy restauracji. Czy w końcu wycieńczony blokadami biznes będzie wykupowany przez fundusze inwestycyjne? Albo w miejsce lokalnych firm wejdą międzynarodowe sieci zmieniając dotychczasowe relacje? Wiemy, że coś musi się wydarzyć, ale nie sposób przewidzieć co to dokładnie będzie.

Spróbujmy jednak zastanowić się na chłodno, kiedy zakończy się pandemia i czego można się spodziewać po jej zakończeniu? Po pierwsze pandemia skończy się wtedy, kiedy duża część społeczeństwa się zaszczepi, a głosy antyszczepionkowców traktuję jak dywersję obcych państw. Tempo szczepienia w pierwszych tygodniach wskazuje, że możemy miesięcznie wyszczepiać 1 mln osób jedną dawką – czyli 500 tyś. zakładając konieczność podania dwóch dawek. Daje to 3 mln w pół roku lub 6 mln w rok. Zaszczepienie połowy populacji w Polsce zajęłoby w tym tempie 3 lata. Całego kraju ponad 6 lat. Nawet jeśli tempo wzrośnie o 100% to połowę populacji (chętnych) zaszczepimy najwcześniej za około 18 miesięcy. Do tego czasu zakładam, że będziemy żyli z restrykcjami covidowymi. Rozluźnienie może pojawić się w miesiącach letnich, kiedy odporność ludzkiego organizmu jest w sposób naturalny wyższa.

Po zakończeniu pandemii będziemy mniej się przemieszczać. Ten wniosek dotyczy znacznej części ruchu biznesowego. Dzisiejsza technologia telekonferencji i poziom akceptacji dla tej formy spotkań powodują, że wiele firm zrozumiało, że jest to pole do oszczędności i poprawy wydajności. Biznesowe spotkania face to face stopniowo będą stawały się luksusem zarezerwowanym dla najważniejszych spraw. Flota firmowych pojazdów przedstawicieli handlowych zostanie ograniczona, wydatki na paliwo obcięte, czas spędzony za kierownicą ograniczony. Oczywiście nie wszędzie i nie do zera.

Pozostanie z nami większa elastyczność odnośnie pracy zdalnej. Miałem w sowim życiu okres dwóch lat, podczas którego dojazdy do pracy zajmowały mi minimum 5 godzin dziennie. Pomimo iż była to praca umysłowa, dyrektor HR nie chciał słyszeć o pracy zdalnej. Teraz więcej osób będzie miało wybór. Zatem meble do domowego gabinetu to nie będą już tylko biurka młodzieżowe, a standard wyposażenia miejsc będzie wzrastał, aby choć emocjonalnie zrekompensować czas poświęcany na dojazdy.

Relacje handlowe będą zupełnie inaczej poukładane. Możliwe, że te relacje zostaną zmienione nie tylko z uwagi na pandemię. Równie ważne są geopolityczne tarcia. Moim zdaniem zwiększy się dywersyfikacja kierunków zaopatrzenia i sprzedaży. Cześć zaopatrzenia, może drożej, ale będzie realizowana bliżej miejsc produkcji – z uwagi na obniżenie ryzyka zerwania dostaw. Większa część sprzedaży będzie realizowana poza Europą, co pomoże obniżyć ryzyko wystąpienia kryzysu u znacznej liczby partnerów w tym samym czasie.

Pewnie zmian będzie więcej, ale te wydają się nieuniknione. Z resztą już się dzieją. Z OIGPM zbieramy właśnie drugą grupę na wystawę w High Point. Zapraszamy. Oby do wiosny.

Meble w paczkach

Felieton o różnicach w podejściu do mebli w paczkach na przykładzie Polski i USA.

Flat pack, ready to assemble (RTA), knock down (KD), kit furniture czy może do-it-yourself( DIY) ten podstawowy słowniczek angielskich zwrotów określających meble w paczkach powinien być znany wszystkim producentom mebli. Polską specjalnością są właśnie meble w paczkach, zaraz obok mebli tapicerowanych. Produkcja takich mebli jest wyjątkowo prosta. Cięcie wzdłuż, cięcie w poprzek, okleinowanie, wiercenie, kompletacja okuć, pakowanie, kropka. Miałem okazje ostatnio składać zakupione w polskiej firmie biurko. Teraz pytanie do Państwa. Z ilu elementów płytowych i ilu śrubek, gwoździ i innych akcesoriów składa się taki mebel? …20 – 30 płyt? 40 śrubek? Ależ nie! Formatek było równo 50, a śrubek, wkrętów, mimośrodów, gwoździków aż 411! Łącznie 461 elementów do złożenia. W dwie osoby zabawa w składanie zajęła nam 3 godziny. Kiedy wyłuskiwałem gwoździki spośród rozsypanki wkrętów i innych 400 elementów chwilami czułem się jak Kopciuszek wybierający mak spośród ziaren gorczycy. Cenię swój czas więc szacuję, że złożenie tego biurka kosztowało mnie więcej niż jego zakup. Co innego gdybym miał dużo wolnego czasu i niskie zarobki – wtedy koszt składania byłby zaniedbywalnie mały.

Widziałem kiedyś wytłumaczenie czym jest wartość dodana na przykładzie pizzy. Żeby zjeść pizzę możesz: a)  kupić osobno podstawowe składniki i wszytko przyrządzić w domu, co będzie cię kosztowało powiedzmy 10 złotych, b) możesz kupić wstępnie przygotowane ciasto, sos i dodatki w zestawach na co wydasz dodatkowe 5 złotych, c) możesz też zamówić pizzę na mieście lub z dowozem do domu za kolejne 5 czy 10 złotych więcej.  Do czego zmierzam? Podobną analogię możemy zastosować do mebli. W Polsce jak napisałem na wstępie najczęściej sprzedają się meble typu pizza do samodzielnego przygotowania od podstaw czyli meble do samodzielnego montażu. Nie nazwałbym ich nawet „ready to assemble” (gotowe do złożenia) a raczej „do-it-yourself” (raczej zrób to sam). W Stanach natomiast sprzedają się przede wszystkim meble typu c) pizza gotowa z dowozem do domu. Czy widzicie różnicę w cenie i wartości dodanej? Jeśli zamawiam pizzę z dowozem, to nie muszę „marnować” swojego czasu, brudzić się, sprzątać, nie muszę mieć nawet piekarnika, o wiedzy już nie wspomnę, ale oczywiście płacę więcej za gotowy wyrób dostarczony do domu. Koszt montażu zależny jest głównie stawek godzinowych obowiązujących w danym kraju czyli od stopnia rozwoju gospodarczego. Pośrednio od stopy bezrobocia, czyli ilości wolnego czasu. To również tłumaczy różnicę w popularności mebli zmontowany u lepiej zarabiających i paczkowany u niżej uposażonych.

Jest jednak pewno „ale”.  Pojawił się Internet i zakupy w sieci. Pojawiło się nowe pokolenie, które ze śrubokrętem jest najczęściej na bakier, ale co by się nie działo to jednak zarabia lepiej niż 3 dekady temu. A może po prostu pieniądz ma inną wartość.  Internet i oczekiwana sprawność logistyczna produktu wymagają, aby produkt dało się łatwo transportować uniwersalnymi kanałami, najlepiej z pominięciem specjalistycznego, dedykowanego transportu, który jest za drogi w porównaniu do gabarytu i wartości produktu. Z drugiej strony spotykamy coraz większą niechęć użytkownika końcowego do montażu. Te dwa sprzeczne trendy wymusiły kompromisowe rozwiązanie, które zobaczyłem w USA. Meble „pre-assembled” , które najbardziej odpowiadają pizzie typu b) – wszystko jest przygotowane – trzeba tylko złożyć. W przypadku komody w paczce klient dostaje wstępnie zmontowane: wieniec górny, dolny, wszystkie boki z zamontowanymi kołkami, okuciami oraz zmontowane szuflady – łącznie 10 elementów. Montaż meble za pomocą jednej osoby zajmował około 15 min. Taki zestaw mogę nazwać „gotowe do montażu” (RTA). Wszystko bez użycia śrubokrętów, klejów – na kliki, złącza obracane kciukiem – szast prast. Paczka oczywiście była większa, ale doświadczenie klienta nieporównywalne z moim opisanym powyżej.

Na naszym rynku od kilku lat w tę stronę idzie TYLKO, a Piotr Domański i Marcin Krystosik pokazali świetny system na ostatnich targach w Poznaniu. Vox robił swoje eksperymenty w tym zakresie, ponieważ w Niemczech co raz drożej kosztuje montaż. Uważam, że wkrótce wiele firm pójdzie w tą stronę. Pomyślcie o tym.